Wszyscy chcą być kochani. Wszyscy muszą być kochani. Cały świat, każdy chce być kochany. Gdy miałam 18 lat mogłam wszystko. Było tak łatwo. Wszystkie moje emocje były na wierzchu. Teraz jest mi coraz trudniej i trudniej porozumiewać się z ludźmi.
Nie jestem przekonana czy czterdziestka jest nową trzydziestką, a pięćdziesiątka nową czterdziestką. Albo pięćdziesiątka nową trzydziestką, czy cokolwiek innego, co ogłaszają nam kolorowe magazyny dla kobiet.
Niby nie mój wiek, nie moja sprawa, nie moja doświadczenie, ale to wszystko jest jakieś takie na wyrost.
Jestem natomiast przekonana, że dwudziestka piątka nie jest nową osiemnastką.
Jeżeli całe nastoletnie życie mija ci raczej spokojnie, nie czekasz na wolność i swobodę oraz wyrwanie się z rodzinnego domu za wszelką cenę, to przekroczenie magicznej cyfry osiemnaście jakoś cię nie rajcuje.
Odebrałam swój dowód pół roku po uzyskaniu pełnoletności. Nie był mi do niczego niezbędny, nie czułam potrzeby dorośnięcia w metryczce. Nie śpieszyło mi się.
Osiem lat później jestem dojrzalsza, bardziej poukładana, mniej nerwowa i lepiej zorganizowana. Wiem czego chcę i wypowiadam na głos o połowę mniej słów niż kilka lat temu. Nie szukam poklasku, nie muszę być gwiazdą wieczoru. Jestem bardziej pewna siebie i prawie się już nie boję być dorosła.
Czuję się staro i zawsze czułam się staro. Nawet kiedy byłam roztrzepaną nastolatką to i tak odstawałam od swoich rówieśniczek, bo nie odpowiadało mi ich jazgotliwo -plotkarskie podejście do życia.
Dlatego być może teraz czuję się po prostu jeszcze starzej niż powinnam.
Jednak brakuje mi tej maturalnej naiwności. Uśmiecham się na samo wspomnienie siebie z tamtych czasów. Nie miałam pojęcia o niczym. Parafrazując bohaterkę Drugiej kobiety – emocje miałam tuż pod skórą i nigdy nie wahałam się ich użyć.
Chciałabym mieć znów w sobie odwagę robienia rzeczy spontanicznych.
Kiedyś o północy zadzwoniłam do kolegi i poinformowałam go, że musi ze mną pojechać do Sopotu. Za cztery godziny. Bo ja po prostu rano musiałam być w Sopocie, z którego wróciłam pięć dni wcześniej. Sami domyślcie się dlaczego (kolegę wzięłam dla niepoznaki).
Teraz najczęściej o północy ziewam, piję yerba mate i myślę o której jutro muszę wstać.
Wiem, że tak wygląda dorosłość, samodzielność, naturalna kolej życia.
Tylko cały czas nie wiem co zrobić, żeby trochę dziecięcego fiu-bździu zachować sobie w głowie. Umieć je włączać i wyłączać. Przydałoby mi się raz na kilka miesięcy. Potrzebuję lekkości.
Kiedy patrzyłam na Wiktorię – bohaterkę graną przez Danutę Stenkę w spektaklu TR Warszawa Druga kobieta to czułam, że za trzydzieści lat mogę mieć ten sam problem.
Nie było dla mnie żadnym wstrząsem to co ona przeżywała. Nie zdziwiłam się.
Przede mną w teatrze siedziała para. Ona – młoda, ładna, trochę nadęta, wiosennie ubrana, zachowująca się mocno nonszalancko. On – znacznie starszy od niej, wysportowany, w garniturze, prawie poukładany. Piszę prawie – bo kiedy ona go rozśmieszała szepcąc coś do ucha, to nie był w stanie powstrzymać swoich reakcji i śmiał się całym ciałem. Zwracali na siebie uwagę nie tylko widoczną na pierwszy rzut oka różnicą wieku jaka ich dzieliła, ani również nie tylko tym, że zajmowali więcej przestrzeni niż przydzielone im dwa krzesła.
W nich po prostu widać było energię. A naszą uwagę zwracają ludzie z energią. Czuć w nich było ten luz. Zwłaszcza w nim.
Mentalnie on nie był od niej dużo starszy. Problem Wiktorii go nie dotyczył.
Nie wiem czy tak macie, ale ja czasem nie potrafię przestać patrzeć na niektóre osoby. Istnieje taki typ ludzi, który przyciąga spojrzenia. Niekoniecznie zawsze są to super piękne osoby. Wspomniany przeze mnie widz był raczej niski i prawdę mówiąc to w połowie już wyłysiał, co nie odbierało mu lekkości i siły zarazem. Gdyby był aktorem przyciągnąłby uwagę całej widowni.
Magnes.
Danuta Stenka w Drugiej kobiecie grała bohaterkę totalnie w opozycji do tego co obserwowałam przez kilka minut przed rozpoczęciem się spektaklu na widowni.
Jej postać – Wiktoria Gordon to aktorka, która przygotowując się do nowej premiery nie mogła poradzić sobie z akceptacją swojego coraz starszego wieku.
Była zagubiona. Nie umiała powiedzieć na głos ile ma lat. Jako wspomnienie młodości na scenie pojawiała się jej wierna fanka, która w wieku 18 lat zginęła w wypadku. Wiktoria w mocno filmowy sposób musiała się jej w pewnym momencie spektaklu pozbyć żeby spróbować ratować siebie i premierę, która ją czekała.
Spektakl Druga kobieta to najnowsza premiera TR Warszawa, zrealizowana na podstawie filmu Opening Night Johna Cassavetesa. Te film się w spektaklu czuje i co ciekawe wychodzi to bardzo na plus. Akcja jest wciągająca, żywa i nieprzegadana. Aktorzy grają równo (a ta równia jest wybitnie wysoka), a całość jest idealną receptą na pogodzenie teatru nowoczesnego z klasycznym. W żadną stronę nie ma przegięcia, dzięki czemu od razu możemy zapomnieć o całej reszcie świata i zanurzyć się w historii.
Po wyjściu z teatru pozostaje jednak jeden problem – człowiek ciągle zastanawia się czy my też będzie musiał za dwadzieścia, trzydzieści lat walczyć ze wspomnieniami swoich młodzieńczych emocji czy może jednak uda mu się tego uniknąć. Jakoś oszukać los. Tylko jak?
Wydaje mi się, że w tym całym życiowym zamieszaniu chodzi tylko o to żeby znaleźć złoty środek. Receptę na życie gdzieś pomiędzy dzieciństwem, a nudną dojrzałością.
Niby życie to nie wyścigi, ale każdy chciałby wiedzieć to jak najszybciej.
***
Pierwszy akapit jest cytatem ze spektaklu TR Warszawa Druga kobieta.
Wszystkie informacje na temat spektaklu znajdziecie na stronie http://drugakobieta.pl
Z tej strony pochodzi również zdjęcie główne autorstwa Kuby Dąbrowskiego wykorzystane w tej notce. Na zdjęciu widzicie Danutę Stenkę i Justynę Wasilewską. Cóż mogę rzec innego niż – mój duet wymarzony?
TR Warszawa bardzo serdecznie dziękuję za zaproszenie na spektakl.
Pingback: Podsumowanie miesiąca (+konkurs)()
Pingback: Podsumowanie miesiąca (+konkurs)()