Zawsze stawiam na jego jakość. Podobnie jest z kosmetykami. Nie żałuję sobie preparatów, które można znaleźć na drogeryjnych półkach, dlatego wciąż się zastanawiam, jak kiedyś kobiety radziły sobie bez ich pomocy. Poszukiwania odpowiedzi na to pytanie zakończyły się jednym stwierdzeniem: płeć piękna zawsze sobie poradzi!
Zauważcie, że do końca XIX wieku nie istniał podział na kosmetyki i lekarstwa, a wszystko, co pomagało w dbaniu o urodę – pudry, maści, pomady – kupowano w aptece. Przełom nastąpił na początku XX wieku – w 1904 roku Hans Schwarzkopf stworzył pierwszy szampon do włosów, a w 1911 roku pojawił się krem Nivea (tak, ten, którego używamy do dziś!).
W końcu zapytałam babcię o jej sposoby na urodę. W jej czasach królowały takie oto metody:
- Krem Nivea – dziwi to kogoś? Do dziś święci on triumfy w łazienkach większości z nas. Sprawdza się głównie zimą, kiedy potrzeba czegoś o zdecydowanie bogatszej konsystencji. Albo przy bardzo przesuszonej skórze – np. na łokciach czy kolanach.
- Olej rycynowy – brzmi tłusto i jakoś tak niezachęcająco, ale… DZIAŁA! Wpisuje się też w trend ostatnich sezonów, czyli olejowanie paznokci, włosów, twarzy itp. Babcia zdradziła mi co najmniej dwa jego zastosowania.
Po pierwsze: włosy! Ostrzegam, to opcja dla kobiet… niezwykle cierpliwych. Kiedyś podgrzany olej rycynowy (bardzo gęsty i uciążliwy w użytkowaniu) nakładano na włosy – od nasady aż po same ich końce. Następnie zmywano po kilku godzinach. Efekt: piękne, błyszczące, mocne i bardzo gęste włosy. Niestety – taki zabieg należało powtarzać regularnie co najmniej przez trzy miesiące.
A! Blondynkom odradzam tę wersję zabiegu, ponieważ od rycyny ciemnieją włosy!
Po drugie: rzęsy i brwi! I to jest coś dla mnie. Olej rycynowy (tu może być już zimny) nakładany przez ok. 3 miesiące na rzęsy i brwi sprawia, że włoski stają się mocniejsze, bardziej lśniące, a rzęsy gęstsze, nieco dłuższe oraz silniejsze. Po 3 miesiącach warto zrobić przerwę na minimum pół roku. A potem od nowa. Efekty są naprawdę zachwycające. Do tego w tym przypadku ciemniejące włoski niespecjalnie przeszkadzają – nawet blondynkom.
- Naturalne maseczki do twarzy – moja babcia szczególnie lubiła dwie: odżywiającą i zmniejszającą pory. W sumie kto by ich nie lubił…
Podczas przygotowywania pierwszej należy zmieszać ze sobą sok z połówki cytryny i 3-4 krople miodu. Taką mieszankę nakłada się kolistymi ruchami na całą twarz i po 5 minutach zmywa zimną wodą. Znikają plamy i opuchlizna! Wiadomo – witamina C dobrze działa na wybielanie, a miód na odżywienie oraz nawilżenie.
Druga to ubite białko jajka z 2 łyżeczkami soku z cytryny. Nakłada się ją na twarz i czeka, aż wyschnie. Potem zmywa i… pory są oczyszczone oraz zmniejszone!
- Wazelina – na usta, to oczywiste! Nałożona na noc sprawia, że usta są miękkie. Na zewnątrz natomiast chroni przed wiatrem czy zimnem, dzięki czemu usta nie pierzchną i nie pękają. Podobno gdy zmiesza się wazelinę z kroplą ekstraktu cynamonowego, usta… w naturalny sposób staną się nieco większe.
Wypróbowałam i działa! Pamiętaj tylko, aby przed użyciem preparatów zawierających sok z cytryny upewnić się, że nie masz nigdzie zadrapań lub ranek – może trochę poszczypać.
Jeszcze jedno… żadne kosmetyki nie pomogą, gdy nie będziesz dbała o to, co jesz, i gdy przestaniesz się ruszać. Mówiłam już kiedyś, że babcia codziennie chodzi na długie spacery – skądś się to piękno w końcu bierze, prawda?