Dlaczego lekarze nie potrafią diagnozować?

Grudzień 2, 2012

Najlepsza diagnozę w moim życiu postawiła mi koleżanka na Facebooku.

Wasze wczorajsze komentarze na Fejsie zachęciły mnie do rozwinięcia tematu. Historia jest długa, ale może to się komuś przyda.

Skąd ta hipochondria? 

Często się śmieje, że mam hipochondrię, ale gdybym naprawdę ją miała, to pewnie bym o tym nie wiedziała ;) Prawda jest taka, że po prostu pracuję głosem, więc boję się tylko i wyłącznie przeziębienia, gdyż uniemożliwia mi ono komfortowe mówienie. Cała reszta mnie nie interesuje.

Historia ;)

Właśnie trwa mój piąty rok chorowania. A właściwie piąte pół roku, bo przeziębiam się tylko jesienią i zimą. Karierę rozpoczęłam na II roku studiów straaasznym katarem, który trwał całą zimę. Przerobiłam wtedy wszystkie leki typu Acatar Zatoki i jakoś dotrwałam do wiosny. Na III roku odkryłam, że można wyleczyć się w dwa dni biorąc jakieś dziwne leki przepisane przez laryngologa. Łyknęłam tyle antybiotyków, że aż się sama sobie dziwię, że przeżyłam. Na IV roku odkryłam wszystkie alternatywne sposoby leczenia się – od imbiru przez aloes, wyciąg z oliwki europejskiej, wapno, owoce, pietruszkę, miód aż po jakąś nalewkę z bursztynu (odradzam). Na V roku była kulminacja. Miałam permanentny katar. Oddychałam tylko ustami, więc wiecznie miałam temperaturę 37 (wyobraźcie sobie jaka byłam zmęczona). Zaczęło się w listopadzie…i nie chciało skończyć. Byłam co 3 tygodnie u innego laryngologa. Diagnoza była zawsze taka sama – permanentne zmęczenie. Wyglądałam tak o każdej porze dnia.

Wszystko się zgadzało. Kończyłam studia, jeździłam na konferencje, pracowałam – jednym słowem ledwo żyłam. Robili mi nawet prześwietlenia płuc żeby wykluczyć coś z oskrzelami i wciskali kolejne leki. Trwało to do jakoś do końca marca, kiedy to w jednej z notek na blogu zrobiłam tyle błędów, że moja koleżanka nie wiedziała od czego zacząć mi je wyliczać.

Katar z przemęczenia to bzdura

– Musisz napisać ten post od nowa.

– Nie dam rady, nic nie widzę.

– Jak to?

– Mam taki katar, że siedzę i smarczę, a w przerwach łzawią mi oczy.

– Może to alergia?

– Nie, nie to na pewno nietolerancja laktozy [w marcu ktoś mi to wmówił].

– Mam dobrego lekarza, który jest alergologiem i laryngologiem w jednym, powinnaś się z nim skonsultować.

– Nieeee, nienawidzę laryngologów.

Do tej pory nie wiem jak to się stało, ale udało jej się mnie namówić. Tydzień później byłam u tego lekarza. Wyszły mi pozytywnie prawie wszystkie testy wziewne i ok 15 pokarmowych. Lekarz prawie spadł z krzesła.

Pani się nie dusi?

No nie. Nie dusiłam się. A podobno przy takiej ilości pozytywnych alergenów powinnam.

Tego dnia wkurzyłam się na lekarzy najbardziej na świecie.

Dlaczego nikt nie potrafi postawić dobrej diagnozy?

Dlaczego nikt nie zasugerował mi nawet zrobienia testów na alergię? Nawet przez sekundę, żaden z tych laryngologów i internistów u których byłam przez ostatnie cztery lata, nie wspomniał o tym. Zero. Zero podpowiedzi. Ja nie twierdzę, że powinni mi zdiagnozować katar alergiczny w pięć sekund, ale każdemu powtarzałam jak mantrę opowieść o tym, że mam tylko katar, 37 stopni i słabo się czuję od listopada. Dopiero moja koleżanka nie widząc mnie, a pisząc do mnie na Facebooku, wpadła na to, że mam objawy alergii. Dlaczego od listopada? Roztocza.

Ale żeby nawet mnie nie zapytać czy kiedyś sobie robiłam testy na alergię, to trzeba być bardzo złym lekarzem. Po prostu w przychodniach traktuje się ludzi jak w Makdonaldzie. Pacjent przychodzi: ma katar – dostaje spray do nosa, ma kaszel – dostaje syrop, ma chrypę – dostaję sól emską, ma gorączkę – dostaje antybiotyk i do domu. Po nim następny i za miesiąc to samo. Przypomnijcie sobie ile czasu miał dla Was ostatnio internista? 10 minut? Chyba nie więcej. A tak się nie da wysłuchać pacjenta, a co dopiero zastanowić się nad tym jaka może być przyczyna jego dolegliwości.

Nie taki diabeł straszny

Od 8 miesięcy żyję sobie ze zdiagnozowaną alergią. To nic strasznego. Nie panikuję już z powodu kataru w grudniu, bo wiem że ogrzewanie uaktywnia roztocza. Nie lecę do lekarza z każdym jednym smarknięciem. Wreszcie wytłumaczono mi, że jako alergiczka będę się częściej przeziębiać, bo mam nadwrażliwą śluzówkę, a dziećmi z którymi pracuję zarażają na potęgę. Ale przynajmniej wiem na czym to polega i nikt mi już nie wmówi kataru z przemęczenia. A alergia – fajna sprawa – zawsze kiedy nie chcę jeść cebuli albo czosnku mówię, że jestem na to uczulona ;)

Nienawidzę lekarzy

Od tamtej pory chodzę tylko i wyłącznie do dwóch lekarzy (mogę więc chorować tylko w poniedziałek i wtorek) Wybrałam ich wg prostego klucza – sprawdziłam, którzy wysłuchają od początku do końca tego, co mam im do powiedzenia. Całej reszty szczerze nienawidzę i nie chcę mieć z nimi nie wspólnego. Pogodziłam się już z tym, że lekarze nie potrafią postawić dobrej diagnozy. Ale mój umysł przerasta próba zrozumienia dlaczego nie potrafią zasugerować zrobienia dodatkowych badań. To jest aż takie trudne?!