Jak nie zostałam aktorką?

Październik 28, 2013

Czasem los podejmuje za nas decyzje, które zmieniają całe życie.

Dla stałych czytelników mojego bloga nie powinno być niespodzianką, że uwielbiam serial HBO „Bez tajemnic”. Ten w polskiej wersji i z najlepszymi polskimi aktorami. Ale spokojnie – nie napiszę po raz kolejny o tym, że „musicie to zobaczyć”. Mam dla Was w ramach współpracy z HBO własną opowieść inspirowaną jedną z postaci, która pojawi się w III sezonie „Bez tajemnic”. A postać to dla mnie niezwykle ważna, bo grana przez jedną z moich ulubionych aktorek  – Stanisławę Celińską. Mowa tu o Janinie.

Janina jest ponad 60 letnią kobietą, z którą łączy mnie około licealne zainteresowanie teatrem. Ja zawsze chciałam stać na scenie i wygląda na to, że gdyby Janina nie poddała się swojemu losowi to być może szyłaby dla mnie kostiumy…

 

janina2

 

Tak naprawdę nigdy nie wierzyłam w to, że kiedyś zostanę aktorką. Profesjonalną. Dobrą. Najlepszą aktorką.

Zabawa w teatr trwała już od kilku lat. Na początku Ognisko Teatralne przy Teatrze Ochoty. Dokładnie pamiętam egzaminy wstępne. Początek III klasy gimnazjum. Poszłam w jeansowych bojówkach (tak…), niebieskiej bluzie z kapturem oraz z milionem dzwoniących o siebie bransoletek na ręku. Chciałam zostać zapamiętana. W związku z tym na dzień dobry, jak przystało na zbuntowaną nastolatkę poinformowałam komisję (na czele której stała Lamia z Sekmisji), że zaraz wyrecytuję wierszyk jakieś tam poetki. Zanim zdążyłam zacząć Lamia powiedziała mi, że ta poetka pisała, ale wiersze nie wierszyki. Tkwiąc w swym buncie odpowiedziałam, że lubię zdrobnienia, więc będę mówić wierszyk. Kłamałam. Nienawidziłam zdrobnień, ale innego sposobu na wyróżnienie się z tłumu nie znalazłam. Skończywszy wierszyk zabrałam się za recytację prozy, która dotyczyła miłości do tłuczenia naczyń. Następnie udałam się na egzamin z piosenki, włożyłam płytę do odtwarzacza i zakomunikowałam pani siedzącej za pianinem, że teraz zaśpiewam piosenkę „Mam tylko ciebie” zespołu Virgin.

Dobrze kojarzycie, w tym zespole zaczynała Doda. Zaśpiewałyśmy więc z Rabczewską ten smęt na egzaminach do kółka teatralnego dla gimnazjalistek i kilka dni później dowiedziałam się, że zostałam przyjęta.

Tam rodziła się moja miłość do teatru od wewnątrz. Do wiecznych prób, konkursów recytatorskich, zapachu kulis, świateł rampy, palonych w krzakach przed teatrem (wysokość krzaków 1 metr…) pierwszych papierosów, odkrywania poezji, słowa, zabawy tekstem, emocji, literatury, walki z samą sobą.

Wydział Aktorski Akademii Teatralnej. Marzenie ściętej głowy.

Do szkoły teatralnej rocznie próbuje dostać się ponad 1000 osób. Wszyscy zazwyczaj zdają cztery razy. Warszawa, Kraków, Wrocław, Łódź. Szaleńców widuje się też w Białymstoku. W każdej z tych szkół jest mniej więcej (a raczej mniej) 18 miejsc na rok. Kilka osób zostaje wyrzuconych podczas I roku studiów. Taki przedłużony, roczny egzamin. Pestka w porównaniu z tym co czeka tych ludzi po skończeniu szkoły.

Zawsze chciałam się tam dostać. To byłoby jak wygranie losu na loterii. Potem już tylko kariera, Teatr Narodowy, okładki gazet obwieszczające nadejście ‚młodej Krystyny Jandy”, wygrany Przegląd Piosenki Aktorskiej,wyjazdy, wywiady, nowe fascynujące role…

Paradoksalnie im bardziej chciałam tam studiować, tym bardziej nie mogłam uwierzyć w to, że to jest realne.

„Nie widzę dla siebie innej możliwości niż szkoła teatralna. Jestem pewna, że się dostanę.” – potrafiłam opowiadać koleżankom na kilka miesięcy przed maturą. Chociaż mówiąc to, gdzieś pod skórę czułam, że artykułuje totalną bzdurę. Na egzaminy pojechałam i nawet na jednym udało mi się dać z siebie wszystko. Oczywiście nigdzie się nie dostałam, ale wróciłam do domu i powtarzałam jak mantrę: „Teraz chcę być aktorką jeszcze bardziej”. Po drodze bez problemu dostałam się na Uniwersytet, zaczęłam nowe studia i kilka spraw dość mocno trzymało mnie w Warszawie. Miałam nawet chytry plan rzucenia studiów i wyjechania do studium teatralnego w Krakowie, ale finalnie bardzo gładko poszła mi sesje letnia na I roku, w Warszawie zakorzeniona byłam coraz bardziej i jakoś tak ta aktorka we mnie umarła.

Czasami kiedy chodzę teraz do teatru to mam dziwne myśli w stylu: „A co by było gdyby?”. Gdybym tak tego wszystkiego nie zostawiła. Może powinnam była walczyć? Do utraty sił? Dostawanie się do szkoły teatralnej po 4 latach to nie tylko miejskie legendy. Osobiście znam takie przypadki. Gdybym się uparła to może byłabym właśnie na roku dyplomowym Wydziału Aktorskiego. Może za za kilkadziesiąt lat spełniłabym swoje największe marzenie i zagrała w „Szcześliwych dniach” Becketta?

Czy zawsze warto brać to co daje nam los?

Teraz wiem jedno. Nie ma dwóch takich samych historii. Można podporządkować się temu co przynosi nam świat i cierpieć, ale można również wziąć to coś od niego, wycisnąć jak cytrynę, podrasować po swojemu i zostać najszczęśliwszą osobą na świecie.

Nie byłabym dobrą aktorką. Byłabym co najwyżej przeciętną aktoreczką, a tego na pewno nie mogłabym przeżyć.

Nie trzeba słuchać losu. Trzeba słuchać intuicji. Możliwości są wszędzie. Wystarczy się rozejrzeć.

 

Co by było gdyby Janina w Ameryce nie poszła do kościoła, tylko do teatru?