Przykro mi, ale nie pracuję w weekend

Wrzesień 25, 2014

Pamiętam, że tego dnia wróciłam do domu w bardzo poplątanym humorze. Byłam zła, bo strasznie chciałam iść na imprezę, jednak w niedzielę jakoś nikt z moich znajomych nie wyrażał takiej chęci. Jednocześnie byłam równie szczęśliwa jak po zjedzeniu najlepszej w życiu pizzy.

Tyle mogę

Miałam 23 lata i właśnie przeżyłam największy sukces w swoim życiu. Będąc na IV roku studiów wygłosiłam artykuł na konferencji naukowej, na której byłam najmłodszą uczestniczką, a dwa dni później zorganizowałam stanowisko dla swojego wydziału na Pikniku Naukowym Polskiego Radia. A raczej ostatecznie dopilnowałam zorganizowania, bo zajmowałam się tym od kilku miesięcy.

W tym samym czasie zbierałam materiał (zaczęłam na IV roku bo koniecznie chciałam obronić się w terminie, udało się) do pracy magisterskiej, studiowałam równocześnie na dwóch kierunkach i udało mi się łapać pierwsze zlecenia w pracy.

Świat stał przede mną otworem, a ja zastanawiałam się, ile jeszcze z doby uda mi się wyrwać. Przez ostatnie kilka tygodni nie spałam w nocy dłużej niż pięć godzin i dorobiłam się tików nerwowych, ale bez przesady, to nie był koniec świata. Na plus był fakt, że stres równał się u mnie – 5 kg w dół. Każdy by tak chciał.

Nic nowego

Z resztą – nic z tego o czym piszę nie było dla mnie nowością. A już na pewno nie permanentny brak czasu. Wypełniona w 150% dobra to od zawsze mój znak rozpoznawczy. Moja Mama od lat powtarzała, że „Monika robi jak zwykle dużo fajnych rzeczy” i wszyscy jej zazdrościli, że ma córkę, która nie marnuje czasu przed telewizorem. Na szczęście mam znajomych, którym nie trzeba tłumaczyć, że bywają tygodnie w trakcie krórych nie mam fizycznie możliwości się z nimi zobaczyć.

Od dziecka lubiłam sobie gospodarować wolne godziny. Kółka teatralne, zajęcia dziennikarskie, lekcje śpiewu, angielski, taniec, joga, wolontariat, teatr. Jedne studia, drugie studia, trzecie studia, jedna praca, druga praca, blog.

Zmiany

Pierwszy raz zmęczyłam się na początku 2014 r. Przeanalizowałam swój plan tygodnia i zrezygnowałam z rzeczy, które przynosiły mi najmniej korzyści, a wymagały ode mnie najwięcej pracy. Ale, nie…nie przespałam wolnego czasu. Zmieniłam szablon na blogu, poszłam na drugi kurs foto i całą swoją wolną energię wpakowałam w to miejsce.

Przepracowałam też większość wakacji, relacjonując Wam podróż do Portugalii w 75% na żywo.

Wstawałam o 8, obrabiałam zdjęcia, dodawałam tekst i dopiero później szłam zwiedzać. Poddałam się na Maderze, bo uznałam, że każdy zasługuje na tydzień bez komputera.

(Oczywiście śmiesznie się to czyta w kontekście „blogowe pracy”. Mam nadzieję, że nie pojawi się tu zaraz żadna dyskusja w stylu czy blogowanie to trudne czy łatwe zajęcie. Praca jakich wiele. Komputer, telefon, maile, spotkania, projekty. Połowa ludzi na świecie to robi. Temat zamknięty).

Do mojej przerwy na Maderze mogło też natchnąć mnie to, że w Porto przeczytałam 4- godzinny tydzień pracy. Znajomy tytuł jest nieprzypadkowy, to książka Tima Ferrissa, tego samego autora, który napisał 4-godzinne ciało.

W tej książę Tim nie uczy nas jak oszukać Chodakowską i Lewandowską, ale perfidnie obśmiewa nasze życia.

W połowie czytania myślałam, że jestem na rewelacyjnej drodze do sukcesu wg Tima, bo udało mi się wyeliminować najmniej dochodowe, lecz najbardziej czasochłonne zajęcia, zanim przeczytałam o tym u niego. Nie marnuję również ani sekundy ze swojego życia, ciągle pracuję na to żeby spełniać swoje marzenia.

Potem przyszedł szok, bo Tim napisał wprost – całe życie pracujecie jak głupi, tylko po to żeby ostatnie lata emerytury spędzić w spokoju, z pieniędzmi na koncie, domkiem na wsi i kotami w ogródku.

Źle, źle, źle!

Robicie to źle. Musicie przeprogramować swoje życie tak żeby mieć mini emerytury już teraz. Urlop należy się Wam co 3-4 miesiące. Kilkutygodniowy. Pozmieniajcie swoje życie tak żeby odpoczywać od zaraz. Nie przepracujcie życia, cieszcie się nim od młodości.

I oczywiście jak na Ferrisa przystało, mamy w książce gigantyczną (!!!) ilość szczegółowych przykładów jak tego dokonać.

Jego zdaniem stan idealny to taki, kiedy możemy 80% czasu odpoczywać, a 20% pracować. Ferriss pokazuje nam więc jak stworzyć produkt, dzięki któremu będzie można odpowiednio dużo zarobić, a potem usprawnić działanie firmy, nie rozwalać gigantycznej ilości czasu na głupoty i jeździć co 3 miesiące na wakacje.

Tim krok po kroku (a nawet po pół kroku) podaje na tacy wszystkie informacje jak to zrobić, gdzie się nie pomylić i o czym pamiętać.

Niestety muszę też wspomnieć, że o ile ogólnie da się wprowadzić założenia z tej książki w każdym kraju, to o tyle ze szczegółowych rozwiązań można skorzystać czasami tylko w Stanach, bo tam Tim je ogarniał.

Ale generalnie brzmi kusząco, prawda? Mało pracy, dużo kasy, jeszcze więcej czasu.

Ostatnio śmiałam się na Facebooku z tego, że najwięcej maili dostaję w piątek po godzinie 17.00 i totalnie nie mogę ogarnąć jak można tak marnować cały tydzień żeby przed weekendem być o tej porze przed kompem. Ferriss byłby załamany.

Po czym tydzień później złapałam samą siebie na tym, że odpisałam komuś na wiadomość w piątek o 20.30.

I byłam na wściekła, bo przecież postanowiłam nie pracować w weekendy.

Nie o to chodzi, że dam radę i mam siłę, tylko o to czy mi życie nie przecieknie przez palce.

No bo wiecie – teraz modnie jest napisać, że się odpuszcza. Minimalizuje, robi mniej, odpoczywa więcej.

Tylko, że to też jest błędne koło.

Ferriss ucząc nas jak szybko zarobić, jednocześnie słusznie zwraca uwagę na to co w życiu najważniejsze – czas. Z którym trzeba coś zrobić. Bo pracowanie mniej żeby być częściej przed telewizorem to nie jest rozsądne gospodarowanie dobą.

Tim wielokrotnie podkreśla, że wolny czas też trzeba zaplanować. On wybiera podróże, naukę języków, boksu i tanga zamiast chodzenia do pracy. My możemy wybrać cokolwiek innego. Byle mózg i ciało coś robił.

Pewnie czekacie na jakąś pointę. Nie będzie.

 

Mam dopiero 26 lat i nie czuję się na siłach mówienia komuś czy lepsza jest praca w weekendy czy odpoczynek. Mogę pokazać Wam, że Ferriss i jego teoria usprawniania pracy jest. I warto ją przeczytać, zwłaszcza jeśli totalnie nie ogarniacie swojego życia oraz macie na głowie za dużo obowiązków. Dostaniecie prostą wiedzę jak to usprawnić. Co z tym zrobicie i ile rad wdrożycie w życie to już wasza sprawa.

 

A we mnie kłócą się  dwie sprzeczne teorie. Z jednej strony chcę pracować ile sił, w pogoni za marzeniami które są oraz bliżej. Z drugiej zamykam się na kilka dni na Mazurach i nie chce słyszeć niczego i nikogo poza lasem.

Kiedyś myślałam, że w życiu trzeba wybrać jedną drogę i być konsekwentnym. Albo być człowiekiem imprezą albo człowiekiem domem. Lubić szaleć lub cenić sobie spokój. Odżywiać się zdrowo albo tłusto. Być czarnym albo różowym.

 

Im więcej mam lat tym bardziej wiem, że nic nie wiem i nie powinnam niczego zakładać.

Będzie jak będzie. Wyjdzie w praniu. A popracuję tyle ile dam radę. Jak nie dam to przestanę.

Nie skopiuję przecież czyjegoś życiorysu.