We właściwym miejscu i czasie

Listopad 11, 2014

Mam w życiu szczęście do poznawania ludzi. Zawsze intuicyjnie wiem, kiedy wyjść z domu, w co się zaangażować, albo przy którym stoliku na konferencji jeść obiad.

Ma na to bez wątpienia wpływ fakt, że generalnie jestem osobą często coś robiącą i non stop gdzieś wychodzącą. Trochę prowokuję los. Jestem aktywna.

Zawsze w przypadkowych okolicznościach poznaję kogoś, kogo w tym momencie potrzebowałam poznać. Tylko najczęściej o tej potrzebie dowiaduję się dopiero później, kiedy patrzę na siebie z perspektywy czasu.

I w ten sposób na moje wpłynęło już na przykład porozmawianie z kimś w kolejce do toalety, wymiana poglądów nad tartą szpinakową, wybranie odpowiedniego stolika w lokalu albo zejście ze sceny podczas konkursu recytatorskiego.

W połowie mówienia prozy.

I o tym ostatnim chciałam Wam dzisiaj opowiedzieć.

Podczas swoje edukacji w liceum uparcie planowałam, że zostanę aktorką. Elementem wmawiania tego sobie i światu był regularny udział w konkursach recytatorskich. Udałam się więc mając mniej więcej 18 lat na taki konkurs. Wybrałam sobie do mówienia wiersz Sylvi Plath Kolos oraz opowiadanie Cortazara Zgubienie i odnalezienie włosa. Zawsze wzbudzałam podziw z takim repertuarem.

Tego dnia coś mi nie poszło.

Wiersz powiedziałam całkiem nieźle, ale potem było gorzej. Po trzecim, a może czwartym zdaniu prozy totalnie zapomniałam tekstu. Pustka. Stałam na środku sceny ubrana w czarną spódnicę oraz bez tuszu na rzęsach (pamiętam do dziś – zapomniałam pomalować, więc żyłam w stresie, że moje oczy nie będą wyraziście wyglądały…) i chociaż ćwiczyłam tę prozę od miesiąca, to za nic w świecie nie pamiętałam jak zaczyna się kolejne zdanie.

Stwierdziłam, że nie ma co się błaźnić. A już na pewno nie będę się błaźnić przed pewną genialną artystką, która siedzi w jury. Przeprosiłam i zeszłam ze sceny.

Pewna Genialna Artystka kazała mi natychmiast wrócić i zacząć od nowa. Trochę w amoku, ale zrobiłam to. Tekst mi się nagle przypomniał, a konkurs wygrałam.

Pewna Genialna Artystka nazywała się Elżbieta Wojnowska i kiedy kazała mi wrócić na scenę, to nie miała zielonego pojęcia, że rok wcześniej całkiem przypadkiem trafiłam na jej recital i wyszłam z niego dosłownie zjadając swoje łzy ze wzruszenia. Pisałam Wam o tym już w tekście Emocje dla których żyjemy. Dlatego wtedy było mi tak strasznie głupio, że zapomniałam tego tekstu akurat przed nią.

Pani Elżbieta była właściwą osobą we właściwym czasie. Brzmi to trochę niewiarygodnie, zarówno w kontekście konkursów recytatorskich, jak i również mojej aktualnej osobowości, ale w liceum byłam dramatycznie niepewna siebie, nieśmiała i wszystkiego się bojąca. Chociaż na zewnątrz udałam, że jest odwrotnie, to tak naprawdę byłam permanentnie przestraszona.

Gdyby wtedy Pani Elżbieta nie kazała mi wrócić na tę scenę to pewnie pozamykałabym się w sobie jeszcze bardziej. Teraz mogę to opowiadać z humorem, ale te prawie 10 la temu, taki konkurs recytatorski to był mój sprawdzian siły.

Moje być albo nie być. Umiem coś zrobić albo nie umiem. Jestem czegoś warta lub nie.

Dzięki temu wciągnięciu na scenę przetrwałam kolejny trudny okres w życiu nastolatki.

Wczoraj miałam niezwykłą przyjemność uczestniczyć w koncercie jubileuszowym, z okazji 40 lecia pracy twórczej Pani Elżbiety. Zaśpiewałam z nią pod nosem Życie moje, standardowo na koniec tej piosenki zagryzłam wargi żeby się nie rozpłakać i dokładnie przypomniałam sobie to wszystko co działo się prawie 10 lat temu.

I teraz chcę napisać po prostu – Pani Elżbieto, dziękuję.

Za to, że wróciłam na tę scenę, ale przede wszystkim za to, że moje muzyczne życie jest dzięki Pani piosenkom niezwykle bogate.

Mam ciało, które jest testerem dobrej muzyki. Jeżeli idę na koncert, albo włączam płytę i potrafię się odciąć od otaczającej mnie rzeczywistości, wsiąść do kapsuły, która zawiezie mnie do innego świata i po prostu przez dwie godziny, nie myśląc o niczym innym, słuchać, słuchać, słuchać, to znaczy, że poza wokalem, tekstem i melodią jest w tej muzyce, to co najważniejsze. Prawda.

Posłuchajcie:

Swoją drogą jeśli już jesteśmy przy recytowaniu. Zgubienie i odnalezienie włosa to moje ulubione opowiadanie Cortazara, ponieważ zaczyna się od słów:

W walce z pragmatyzmem i obrzydliwą tendencją do uporczywego dążenia do celu mój najstarszy kuzyn propaguje następujący proceder: wyrwać sobie z głowy jeden włos, zawiązać go na supełek i pozwolić mu powoli spłynąć przez ściek umywalki.

Kto by pomyślał, że 10 lat temu moja podświadomość wybierze tekst, który wciąż i wciąż w moim życiu będzie aktualny. Mówię wam, przechlapane z tym uporczywym dążeniem do celu.

Ale! Tak naprawdę chciałam napisać o tym, że Opowieści o kronopiach i famach i inne historie  – ten wzbudzający zainteresowanie na każdym konkursie recytatorskim tomik Cortazara kupiłam jeszcze będąc w gimnazjum. Dokładnie 2 zł, w antykwariacie na peronie Dworca Centralnego w Warszawie. Potem mi Pani Elżbieta mówiła, że pozytywnie zaskoczył ją ten wybór repertuaru u nastolatki i pytała skąd ja właściwie ten tomik mam.

Dworzec, 2 zł, koncert, wspaniała wokalistka, konkurs, kiepska pamięć, wspomnienia na całe życie.

Przypadki są takie piękne.

Oj, to nie są przypadki. Wszędzie poszłam przecież sama.