Naucz się czegoś na moich błędach

Styczeń 1, 2015

To miała być szybka i prosta notka. Zwykła zapchajdziura w rodzaju „10 najlepszych tekstów 2014 roku”.

Jednak kilka dni temu dotarło do mnie, że kiedy patrzę na swój poprzedni rok, ciągle mi się coś nie podoba. Robię rzeczy na 120% swoich możliwości, a wydaje mi się, że zrobiłam na 50%. Oceniając całościowo swoje ostatnie dwanaście miesięcy jestem niezadowolona i chciałabym, żeby 2015 był lepszy. Wszyscy by chcieli.

Bzdura. Bo kiedy skupię się na szczegółach, to widzę, że dałam z siebie wszystko i mogę być z siebie dumna. Tylko jakoś nie umiem tego przyjąć do wiadomości.

Uświadomiłam sobie ostatnio, jak patrzę na swoje dokonania. Wymagam od siebie tak wiele, że kiedy coś mi się uda, jestem zwyczajnie zmęczona wykonaniem tej rzeczy i w zasadzie nie mam już energii, żeby cieszyć się rezultatem. Pracuję po 12 godzin na dobę. I to nie jest żart ani #ciężkieżycieblogera. Tak wygląda po prostu moja rzeczywistość. Od rana do popołudnia jedna praca, a potem druga i trzecia. Jestem ogromnie wdzięczna losowi za to, że mam szansę się tak realizować. Mogę zwolnić, mogę robić mniej, czasami mam takie myśli, że powinnam przystopować. Próbuję sobie nawet wmawiać, że nie będę pracować w weekendy, ale czasami okazuje się, że po prostu nie mam innej możliwości, bo nie rozciągnę czwartkowej nocy, więc kończę w piątek albo w sobotę. I nie narzekam. Jak trzeba, to jem przez tydzień na obiad wafelki ryżowe z serkiem wiejskim, a potem ten brak czasu na gotowanie odchorowuję anginą. No trudno, gorsze rzeczy się mogły przytrafić, w przyszłości postaram się rozdwoić i jakoś ogarnąć sobie coś ciepłego.

Po co to wszystko piszę?

Ludzie robią plany, bo chcą, żeby kolejny rok był lepszy. Mnożą postanowienia, obiecują sobie cuda na kiju, a potem i tak niczego nie realizują, bo kiedy zaczyna się „nowe życie” od kaca, to trudno rozpocząć tego samego dnia zdrowy styl życia. Ale przejdźmy do konkretów.

Postanowiłam zrobić sobie bilans 2014 roku i wypisać te wszystkie rzeczy, które mi się udały albo które będę miło wspominać. Jeśli jest coś, co może skutecznie zmotywować mnie do działania w 2015 roku, to jest to samoświadomość – ile mogę, umiem, chcę zrobić.

Konkrety z własnego doświadczenia, a nie szalone wizje.

Rok 2014 zaczął się dla mnie świetnym tekstem o Niżyńskim. Do tej pory ta notka przedstawiana jest na różnych mniej lub bardziej formalnych spotkaniach blogerów jako przykład tego, jak pisać o kulturze, żeby ktoś nas czytał. Prywatnie – mój ulubiony tekst w historii całego bloga, więc ogromnie się cieszę, że odzwierciedla to również duża liczba odsłon.

Niedługo po tym w końcu zmieniłam skórkę bloga na taką, w której jestem zakochana do tej pory  (za kilka miesięcy ją trochę podrasuję, ale ciii, nic nie wiecie) i dzięki temu twórczo odżyłam. To była jedna z kilku najlepszych inwestycji finansowych poprzedniego roku. Notki ze Szwajcarii – mojego pierwszego wyjazdu relacjonowanego na blogu na żywo – mogłam już publikować z pięknym tłem. Zauważalnie wzrosły statystyki, co mnie ogromnie ucieszyło, bo dużo serca włożyłam w zdjęcia z tego wyjazdu.

I dlatego zaraz po powrocie z Genewy uczyniłam drugą najlepszą inwestycję finansową – poszłam na kontynuację kursu fotografii. Poza świetną zabawą muszę nieskromnie przyznać, że bardzo dużo się nauczyłam. A w zasadzie jestem świetnym przykładem tego, że można się nauczyć wszystkiego. Kto widział moje stare zdjęcia, ten wie, o czym mówię.

Od wiosny rozpędzałam się coraz bardziej. Jako jedyna blogerka zostałam zaproszona na uroczystą premierę spektaklu „Król Lear” w Teatrze Polskim w Warszawie. Dwa razy wystąpiłam w telewizji. Wzięłam udział w świetnej sesji zdjęciowej. Zaczęłam regularnie biegać, a relacjonowanie tego na blogu doprowadziło mnie pod koniec lata do przebiegnięcia półmaratonu. W międzyczasie byłam trzy tygodnie w Portugalii, czyli krótko mówiąc – uzupełniłam kategorie „podróże” o blisko 30 nowych tekstów. Dałam się namówić na kanał na YouTube i wystąpiłam w WebMaglu. W trakcie całego roku udzieliłam również kilku wywiadów. Statystyki pod koniec lata znowu znacznie wzrosły.

Włączyłam się w pomoc Stowarzyszeniu Wiosna i jaram się jak Yankee Candle, kiedy teksty charytatywne przebijają ilością odsłon inne notki w danym miesiącu, a potem przekłada się to na wsparcie dla konkretnych ludzi. Wielkie dzięki za włączenie się do tych akcji!

Późną jesienią wygłosiłam na Blog Forum Gdańsk własną prelekcję, która została tak dobrze przyjęta, że komentarze na jej temat powinnam sobie chyba czytać codziennie rano na poprawę humoru. Brałam również udział jako prelegent w konferencji „Biznes-media-kultura” i zrealizowałam wspaniałą sesję zdjęciową w Łazienkach Królewskich.

Na początku grudnia po miesiącach pracy otworzyłam sklep internetowy z idealnymi, klasycznymi sukienkami. Najpierw bardzo się bałam, ale maile od zadowolonych klientek zrekompensowały mi cały stres. Dzięki!

Na koniec jeszcze, jako osłodzenie końcówki roku, na Blogowigilii otrzymałam od innych blogerów nagrodę „B(vloger) pełen kultury”.

Nie liczę nawet wszystkich świetnych wyjazdów z firmami oraz kampanii, w których miałam okazję brać udział, bo już nie chcę przedłużać, ale pod względem jakości reklam był to rewelacyjny rok na blogu. Mnóstwo kreatywnych i otwartych na pomysły firm.

Pewnie o kilku rzeczach też zapomniałam, bo tak jak już pisałam – mam tendencję do dramatyzowania, a nie do pamiętania fajnych rzeczy. Trzeba z tym walczyć!

A to wszystko dzięki temu, że tutaj jesteście! Wysyłam Wam za to milion pizzowych serduszek!

Samochwała w kącie stała?

Wy też weźcie kartkę i wypiszcie swoje fajne wspomnienia z 2014 roku. Jestem pewna, że takich wiecznie niezadowolonych z siebie osobników jest tutaj więcej i każdemu przyda się solidna dawka motywacji na początek nowego roku.

Nikt nie zna nas lepiej od nas samych, więc do dzieła. Zmotywujcie się!

ps. Żeby za to wszystko, co się działo, chociaż trochę podziękować – 31 grudnia wystawiłam czarną sukienkę na licytację dla WOŚP. Jestem straszną sierotą jeśli chodzi o nagrywanie filmików, więc doceńcie mój wkład duchowy w te 30 sekund. Mam nadzieję, że sukienka pójdzie za milion. Dolarów oczywiście. Licytujecie! [KLIK]