Kochanie, nakarmisz mnie snami

Marzec 15, 2015

To tekst, którego miało nie być. Na początku uznałam, że nie pokażę Wam niczego nowego, więc o czym niby mam pisać?

Ale ta melodia chodziła za mną dzień w dzień. Po prostu sama odtwarzała mi się w głowie. Przy porannej kawie, przed zaśnięciem, w środku codziennego zgiełku, podczas jazdy tramwajem, kiedy wpisywałam kolejne zadania do kalendarza, kiedy nie miałam już siły, przy nadmiarze emocji i kiedy szukałam słów potrzebnych do stworzenia kolejnego tekstu. Przez ostatni miesiąc w setkach przypadkowych momentów słyszałam skrzypce, które wchodzą dokładnie na 0:48 tego filmu:

A potem przypominałam sobie cała resztę z fortepianem i interpretacją na czele.

Zastanowiło mnie to wykonanie, bo przecież niezwykle trudno jest zaśpiewać piosenkę, której oryginał znamy wszyscy na pamięć. Jeszcze trudniej jest zaśpiewać ją inaczej (nie chcę używać słowa lepiej, bo chociaż Celińska w tym momencie podoba mi się bardziej, nie powiem, że wersja T.Love jest gorsza, bo bym skłamała).

Przez kilka lat jeździłam jako widz na mnóstwo konkursów tak zwanej piosenki z tekstem i obserwowałam, jak setki wokalistów i aktorów próbowały zaśpiewać na nowo jakiś szlagier. W 99% procentach jest to niewykonalne i kończy się porażką.

Stanisława Celińska należy do tego 1% osób, które wiedzą, jak to zrobić.

Piosenki z płyty „Nowa Warszawa” znałam już od jakiegoś czasu i owszem, podobały mi się, ale ostatnio nie umiem słuchać muzyki inaczej niż na żywo, więc dopiero kiedy ponad miesiąc temu miałam okazję udać się na koncert Stanisławy Celińskiej, poczułam, że chcę o niej napisać. Co z tego, że to nie nowość. Bloga mam między innymi po to, żeby rejestrować sobie na nim najpiękniejsze momenty w moim życiu. A ten koncert niewątpliwie do nich należał.
Było w nim wszystko, co lubię, czyli totalny minimalizm. Czarna scena, która tylko czasem zmieniała kolor za sprawą oświetlenia, siedząca na krześle Celińska i absolutnie wspaniały Royal String Quartet pod przewodnictwem genialnego Bartka Wąsika (pokochacie go, kiedy zobaczycie, z jaką pasją uderza w klawisze).

Aranżacje i ich wykonanie to majstersztyk. Dawno tak przyjemnie nie patrzyło mi się na muzyków. Widać, że wszyscy włożyli mnóstwo serca i pomysłów w ten projekt, a granie sprawia im ogromną przyjemność.

Na widowni pełen przekrój warszawiaków – od hipsterów przerobionych na drwali, przez znanych fryzjerów, studentów szkół teatralnych, blogerów aż do emerytów. I gdzieś pomiędzy tymi ludźmi ja.

Wszyscy wpatrzeni w Celińską. To musi być naprawdę cudowne uczucie usiąść na scenie i zaśpiewać emocje każdego warszawiaka. Korzystać na przemian z dorobku T.Love, Osieckiej, Bajmu lub Niemena. Porywać serca odbiorców.
Aktorka śpiewała czasami tak, jakby lubiła się trochę znęcać nad ludźmi. Długo, długo spokój, a potem mocne uderzenie. Uwielbiam takie kontrasty, zwłaszcza jeśli ktoś ma głos, po którym słychać, że wie, o czym śpiewa (i nie mówię tutaj akurat o tym, że ona całe życie mieszkała w Warszawie, chociaż to oczywiście też jest ważne).
Chodzi mi o to, że Celińska swoją niesamowicie głęboką barwą oraz całkowitym minimalizmem interpretacyjnym jest w stanie poruszyć każdy milimetr skóry na moim ciele. Ciarki to mało powiedziane.

Zresztą, po co ja Wam to streszczam. Wszystko jest w jej głosie.
Dzięki Ci świecie za Stanisławę Celińską. Posłuchajcie.


A jeśli macie ochotę na więcej, to odsyłam Was do dokumentu Bartka Konopki, w którym poza piosenkami z „Nowej Warszawy” (genialne jest to, że ona je śpiewa, a obok ludzie wychodzą z psem na spacer) możecie posłuchać wspomnień Celińskiej oraz dowiedzieć się o inspiracjach, jakie towarzyszyły jej przy nagrywaniu płyty. Wspaniała historia niezwykłego miasta.


Zdjęcie główne to screen pierwszego podlinkowanego we wpisie filmu na YT.

Podoba Ci się ten tekst? Udostępnij go znajomym.