Kosmetyki do pielęgnacji – moje hity i wpadki ostatnich miesięcy

Czerwiec 6, 2016

Właśnie sobie uświadomiłam, że ostatnie kosmetyczne hity i wpadki pojawiły się u mnie na blogu w grudniu. Minęło pół roku, więc czas na kolejną notkę. Nazbierało mi się trochę nowości, dlatego postanowiłam podzielić to na dwa wpisy – pielęgnację oraz makijaż. Dzisiaj pokażę Wam tę pierwszą część.

_MG_9277

Zaczynamy od jednej z moich ulubionych marek, czyli Kiehl’s. Pisałam już 718 101 razy, że Ultra Facial jest jednym z moich ulubionych kremów do twarzy. Po zimie, co oczywiste, miałam trochę problemów ze skórą. Głównie była podrażniona i jakaś taka nieświeża. Poza udaniem się jak zwykle na peeling migdałowy do kosmetyczki zainwestowałam też w Ultra Facial Toner, czyli delikatny nawilżający tonik do twarzy, który zawiera m.in. witaminę E, olej z pestek moreli oraz z awokado. Produkt sprawdza się super! Używam go rano i wieczorem, dzięki czemu moja skóra przywitała wiosnę równie radośnie jak ja. Jest świeża, nawilżona i uspokojona.

Kolejna nowość od Kiehl’s to Creme de Corps, czyli nawilżający balsam do ciała. Jest boski! Ma bardzo bogatą formułę, cudownie nawilża, szybko się wchłania, nie lepi się, jest niesamowicie wydajny. Mogłabym tak jeszcze godzinami. Zdecydowanie obecnie mój numer jeden, jeśli chodzi o nawilżanie ciała!

_MG_9274

Kolejna nowość w mojej kosmetyczce to krem do twarzy na noc Olay 7 in One. Jeśli chodzi o kremy drogeryjne, to Olay jest naprawdę świetne, a to chyba ich najlepszy krem. Świetnie nawilża oraz odbudowuje cerę przez noc. Rano budzimy się z ładnie napiętą i odświeżoną cerą. Właściwie widoczna poprawa kondycji skóry następuje już po 3–4 dniach, a to naprawdę bardzo szybko.

Testowałam również łagodny płyn micelarny do mycia twarzy i oczu od Tołpy. Tutaj mam mieszane uczucia. Ogólnie bardzo lubię większość kosmetyków tej marki, ale akurat ten płyn mnie jakoś nie powalił na kolana. Niby oczyszczał twarz, ale na tym w zasadzie koniec. Tak więc trudno o nim cokolwiek napisać, bo ani nie szkodził, ani nie pomagał.

_MG_9271

Na koniec nowości, które narobiły u mnie najwięcej zamieszania w 2016 roku, czyli marka Origins.

Powiem wprost: te kosmetyki mogą się Wam spodobać bardzo albo wcale. Przekornie zacznę od małych wtop.

Krem nawilżający (zielony słoiczek) Make a Difference Plus + nie sprawdził się u mnie zupełnie. Po prostu nie nawilżał i tyle. Moja skóra po kilku tygodniach używania była wysuszona, napięta i pełna drobnych syfów, co zawsze pojawia się u mnie, kiedy jestem odwodniona – bez względu na to, czy chodzi o krem, czy o picie wody.

Tak samo nie polubiłam się z serum odświeżającym Original Skin Renewal. Stosowałam je razem z tym kremem i niestety naprawdę zupełnie nie była to pielęgnacja dopasowana do moich potrzeb. Skóra była bez życia, bez blasku i bez siły.

Ale! Jednocześnie znalazłam dwa produkty tej marki, które są dla mnie niczym objawienie. Drink Up to maska nawilżająca, która w 10 minut gasi pragnienie skóry. I faktycznie tak jest. Jeśli chodzi o domowe maski, ta jest zdecydowanie najlepsza, jakiej w życiu używałam. Na zdjęciu widzicie już… dziesiąte opakowanie. Totalnie nie mogę się z nią rozstać. Poza nawilżaniem twarzy świetnie budzi ją do życia. Często używam jej, kiedy bardzo rano mam sesję zdjęciową i chcę sobie z twarzy „zdjąć” zmęczenie. To taki odpowiednik mocnej czarnej kawy dla mojej skóry.

Kolejnym hitem jest dla mnie krem do mycia cery mieszanej Checks and Balances. To jest naprawdę produkt do cery mieszanej. Używam właśnie drugiego opakowania i jestem zachwycona. Moja twarz jest oczyszczona, ale nie wysuszona. Drobne niedoskonałości znikają w tempie ekspresowym.

Jak zwykle miałam napisać krótką notkę, ale wyszło odwrotnie. Już nic nie dopisuję, bo nowości w kolorówce mam jeszcze więcej, więc siadam do kolejnego wpisu! A Wy dajcie znać, czy testowałyście te kosmetyki oraz co o nich sądzicie.