Być jak Joanna Chyłka, czyli o kobiecie, która uratowała mój urlop

Listopad 14, 2016

Nigdy w życiu nie identyfikowałam się z żadnym bohaterem literackim. Zawsze najbliżej było mi do postaci z piosenek Agnieszki Osieckiej, ale nie da się ukryć, że dość szybko wyrosłam z dumania nad własnym losem. Obecnie większe wrażenie robi na mnie „Chodzi o to, żeby nie być idiotą” niż „Na całych jeziorach ty”. Co tylko potwierdza tezę, że jeśli miałabym zostać kimś, kto nie istnieje, to nie byłaby to Małgośka, tylko Claire Underwood.

***

Okropnie trudno pisze mi się tę notkę, bo wiem, że Remigiusz Mróz lepiej poskładałby słowa w zdania niż ja. Mimo wszystko chcę ją skończyć, ponieważ wszyscy musicie wiedzieć, kim jest polska Claire. Trzymajcie za mnie kciuki. Jeszcze tylko kilka akapitów!

***

Urlop w życiu właściciela własnej marki to jest coś takiego, co nie istnieje. Ja szykowałam się na to „nie istnieje” od miesiąca. Pozamykałam w Warszawie wszystkie ważne sprawy i – wyposażona w siedem ładowarek, laptopa, power banka, przenośny internet oraz dwa telefony (trzeba się asekurować) – pojechałam na Mazury. Przez najbliższe sześć dni (w tym weekend) miałam odpoczywać. Oczami wyobraźni widziałam siebie, jak jem leniwe śniadania na tarasie, potem kąpię się w jeziorze, rozpalam grilla, a wieczory spędzam z książką i winem. Marzenia ściętej głowy.

Katastrofa zaczęła się już w połowie pierwszego dnia, a potem to już w zasadzie była mogiła. Kawałek po kawałku przez pierwsze dni posypało mi się wszystko, co tak szczegółowo organizowałam przed wyjazdem. Problem gonił problem, a ja okablowałam domek, ładując całą elektronikę jednocześnie i próbując mimo wszystko zarządzać biznesem ze środka lasu. Byłam wściekła, wykończona, zestresowana i nienawidząca nawet drzew dookoła. Na dodatek wiatr zawiał nie w tę stronę, w którą powinien, i internet przestał działać. Na szczęście po czterech dniach wszystkie pożary udało się ugasić, ale żadnych szans na relaks nie było. Do tego zrobiło się zimno i zaczął padać deszcz.

Dwie godziny zajęło mi dodanie do koszyka, kupienie oraz ściągnięcie na Kindle’a trzech książek. Ramiona bolały mnie strasznie, bo przez cały ten czas musiałam donosić sobie internet wiadrem z jeziora. I nie wiem, naprawdę do tej pory nie wiem, dlaczego kupiłam od razu trzy pozycje Remigiusza Mroza, bo nikt mi go nie polecał ani nigdzie nie czytałam żadnej recenzji.

Dwa dni później byłam zrelaksowana bardziej niż po dwugodzinnym masażu. A przy tym gotowa do działania. „Kasacja”, „Zaginięcie” i „Rewizja” pochłonęły mnie całkowicie. Czytałam przy śniadaniu, w samochodzie, przez pół nocy przy małej lampce, a nawet myjąc zęby. Główna bohatera tej serii, Joanna Chyłka, stała się dla mnie wzorem kobiety, która poradzi sobie ze wszystkim. W związku z tym moje problemy z ostatnich dni nagle zniknęły. Przynajmniej z mojej głowy.

Główną zasadą mojego polecania książek na blogu jest to, że Wam ich nie streszczam, w związku z tym, o co chodzi, dowiecie się z samodzielnej lektury. Jeśli natomiast szukacie czegoś, co wciąga jak „Homeland”, intrygę ma zawiązaną niczym „House of Cards”, a na dodatek jest niesamowicie obrazowo osadzone w Warszawie, – sięgnijcie po serię o prawniczce Joannie Chyłce.

***

Uff, skończyłam. Teraz idę zająć się tym, co umiem robić najlepiej, czyli ubraniami. Bo oczywiście postać Chyłki została stworzona tylko po to, żeby nosić sukienki mojej marki. A, bo zapomniałam wam napisać –będzie serial na podstawie tej serii. To ja znikam! Jest misja do wykonania!

***

Wszystkie książki Remigiusza Mroza kupisz TUTAJ.