Sytuacja wygląda tak, że schudłam o cały rozmiar, a może nawet trochę więcej. Jednak nie popisuję się za bardzo, bo zima pewnie będzie obfitować w węglowodany zapiekane z serem. W każdym razie zmiana rozmiaru zawsze jest świetnym pretekstem żeby pójść na zakupy.
Tylko najpierw trzeba znaleźć na nie miejsce w szafie, czyli…nie bójmy się tego słowa – posprzątać.
Rozstania bez powrotów
Uczyniłam więc to i trochę się załamałam, ale doszłam również do wielu wniosków, które postanowiłam spisać. Ponad dwa lata temu napisałam publicznie, że przestaje robić zakupy w Zarze i spółce. Poza wyjątkiem jakim są spodnie z wysokim staniem oraz lniana chusta z Massimo Dutti udało mi się dotrzymać postanowienia. Efekt? Zaskoczył nawet mnie samą. Zaczęłam znacznie rzadziej chodzić na zakupy, totalnie nie ogarniam trendów, mam mniej szmatek do podłogi oraz nie przypominam sobie kiedy ostatnio reklamowałam jakieś ubranie. Można więc uznać, że pierwszy etap porządkowania swojej garderoby już za mną. Drugim było oddanie lub sprzedanie wszystkich ubrań, które mi się znudziły. Przez pół roku nie kupiłam niczego nowego, bo umówiłam się ze sobą, że zanim tego nie ogarnę, to mi nie wolno. Ogarnęłam. No to brniemy dalej. Jesteście świadkami.
Bluzki i koszulki
Punkt pierwszy i najważniejszy. Jak tego nie zrealizuję to będzie dramat. Muszę znaleźć sklep z dobrej jakości bluzkami, które da się założyć do spodni oraz do spódnicy. Mam w szafie milion powyciąganych t – shirtów i ciągle z tyłu głowy myśl – wyglądam w tym jak dres. Pomijam w ogóle moje zamiłowanie do noszenia koszulek większych o rozmiar, które po mojej półrocznej przygodzie z regularnym bieganiem są po prostu większe o dwa rozmiary i naprawdę cieszcie się, że mnie w tym nie widzieliście. Wiem, że taki test jakości koszulek robiła u siebie Styledigger i wyszło jej to samo co mi – jest źle, bardzo źle, wszystko po kilku praniach wygląda jak psu z gardła wyjęte. Joasia jako jedyny sensowny sklep wskazała COS, a ponieważ ja, skąpiradło, do tej pory wolałam kupić trzy bluzki w H&M niż jedną w COS, to uroczyście oświadczam, że podczas grudniowych przecen udaję się do COS i żadna inna bluzka nie ma prawa chodzić mi po głowie.
Ubranie idealne
Mark Zuckerberg nosi codziennie tę samą koszulkę, ponieważ chce podejmować w życiu jak najmniej nieistotnych decyzji. I ma w tym dużo racji. Gdybym tak naprawdę miała zacząć budować swoją szafę od zera, to na początku postawiłabym głównie na:
- klasyczne sukienki na każdą okazję
- białe i niebieskie koszule
- wąskie spodnie z wysokim stanem
- kardigany
- ołówkowe spódnice
- białe t-shirty
Dopiero gdybym to wszystko miała w liczbie dwóch albo trzech sztuk (żeby mnie nie mogło o poranku zaskoczyć pranie, które nie wyschło), to bawiłabym się w inne ubrania. Na szczęście jestem już bardzo blisko idealne zestawu bazowego. W zasadzie ogarnę t-shirty oraz kardigany i gotowe, ale zanim tego nie zrobię, to niech mi nie przychodzi do głowy żadna sukienka w kwiatki!
Porządek
Nigdy nie dojdę do etapu w którym nauczę się wieczorem planować, co założę rano. Kilka razy próbowałam i zawsze wieczorem było ciepło, a rano padało, albo odwrotnie. Zawsze wstaję i wybieram ubrania w biegu. Nie jest to jakieś drastyczne obciążenie, ale jednak zawsze gdzieś zniknie TEN WŁAŚNIE CZARNY SWETER, KTÓRY CHCĘ ZAŁOŻYĆ AKURAT WŁAŚNIE DZISIAJ.
W mojej szafie ubrania są poukładane kategoriami. Najpierw wiszą sukienki, potem spódnice, swetry, koszule i żakiety. Na półkach leżą spodnie i bluzki. Za to moja sąsiadka ma system zestawów – obok siebie trzyma ubrania, które może zakładać razem. Np. kostium, dwie koszule, bluzka i sweter. Dzięki temu nie wypadają jej z szafy wszystkie koszulki, kiedy szuka tej właściwej.
Krótko mówiąc – czas przeorganizować sobie rozkład ubrań!
Szara ulica
Zawsze kiedy słyszę narzekania polskich stylistów na nasze krajowe, szare ulice, to robi mi się słabo. Szary to piękny kolor. Czarny i granatowy też. Po co mamy upodabniać się do domków w Cinque Terre, skoro tego nie lubimy? Dla czyjego zadowolenia mamy nosić ubrania we wzorki? Pamiętam, że kiedyś sobie kupiłam neonową, różową spódnicę. Wow, to było takie szalone, kiedy kilka miesięcy później sprzedawałam ją na Allegro z opisem: „założona tylko dwa razy”.
Kolory są fajne. Czerwień jest spoko, biel też cudowna, jak się znajdzie piękną kość słoniową to już w ogóle magia.
A odblaski i neony świetnie wyglądają na ubraniach sportowych. I tego się będę trzymać.
Wszystko fajnie, ale gdzie jest mój flanelowy dres?
I na koniec wątek, który mnie zaskoczył. Jakiś czas temu zadałam Wam kilka pytań. Jedno z nich brzmiało – w jakim ubraniu czujesz się najbardziej pewna siebie? Dużo odpowiedzi krążyło dookoła czarnej sukienki, szpilek, dopasowanej koszuli itp. Natomiast inne brzmiało – jeżeli miałabyś chodzić do końca życia w jednym ubraniu, to w jakim? I tutaj większość z was wymieniała dres, leginsy, tunikę itp.
Poza tym, że po raz kolejny dziękuję, bo potrzebowałam szerszego punktu widzenia na współczesne potrzeby ubraniowe (wyjaśnienie już niedługo!), to trochę mnie to zdziwiło.
Bo ja do końca życia chciałabym chodzić w czymś, w czym czuję się pewnie. A to na pewno nie są legginsy. W nich czuję się pewnie jedynie idąc sprzed telewizora do lodówki.
Po prostu chodzi mi o to żeby mieć w szafie rzeczy kobiece, mające swój kształt, nadające się do noszenia od rana do wieczora i nie przypominające worka na ziemniaki.
Trudne to wszystko, ale uda mi się!
Dam znać za jakiś czas! A tymczasem idę poćwiczyć, bo jak przytyję, to znowu będę musiała zmieniać garderobę, ale to już nie będzie takie fajne.