Jeżeli świat daje Ci w kość, ciesz się

Kwiecień 13, 2014

Pamiętacie ile razy myśleliście, że już gorzej być nie może? Cały świat w jednej chwili legł wam w gruzach. Wszystkie skonkretyzowane plany zamieniły się w abstrakcyjne i mało realne wizje przeszłości.

Ile razy twierdziliście, że wszystko co najlepsze właśnie was omija?

Wszyscy spijają śmietankę, a dla was nie została nawet woda w kranie? (Paulo C. byłby ze mnie dumny w tym momencie, tak trudno uniknąć kiczowatych porównań pisząc o czymś smutnym – to chyba jakaś forma terapii i niedopuszczania do siebie rzeczywistości).

Jakim cudem jedna osoba może mieć aż takiego pecha? Z jakiego powodu właśnie mi znowu coś się nie ułożyło?

Otóż – to wszystko dzieje się dlatego, że czeka nas lepsza przyszłość. Mnie, ciebie i wszystkich, którzy czasem płaczą w poduszkę i przeklinają swój los.

Przeanalizowałam wszystkie przypadki niepowodzeń w swoim życiu. Za każdym razem kiedy po raz kolejny mówiłam sobie: „gorzej już być nie może” za jakiś czas było lepiej. I to nie o to chodzi, że wszystko wróciło do normy. Nic nie wróciło. Świat się zawalił i trzeba było zbudować go od nowa. Tylko, że ten nowy świat zawsze w efekcie okazywał się dwukrotnie lepszy niż ten, który straciłam i opłakałam.

Czasami układamy sobie jakieś plany i jesteśmy przekonani, że właśnie obraliśmy najlepszą drogę w swoim życiu. Tylko jakoś tak to bywa, że ktoś lub coś bez względu na nazwę (zakazuje wszystkich dyskusji dotyczących wiary – nie o tym jest ta notka!) czuwa nad nami i czasem ostro daje nam w kość, ponieważ wie, że w efekcie coś zmienimy i będziemy bardziej szczęśliwi.

To nie jest pokrętna logika tłumaczenia szlachetności jaką niesie ze sobą cierpienie. Nie chce chodzić na tak wysoki poziom dyskusji, ale krótko mówiąc – żadne cierpienie nie uszlachetnia.

Natomiast każde kopnięcie od losu może nas wznieść jeszcze wyżej. Im mocniejsze tym wyższy jest lot (poetyka kiczu krąży). 

Ciekawe jest to, że napisałam tę notkę jakiś miesiąc temu i zrezygnowałam z jej publikacji, bo wydawała mi się jakaś na wyrost. Przedwczoraj sprawdzałam czy mam jakiś tekst do dokończenia na najbliższe dni i otworzyłam chyba szerzej oczy niż zakładkę w komputerze.

 ###

Wyobraźcie sobie, że kompletnie o tym zapomniałam, ale kilka dni po napisaniu tego tekstu poznałam w knajpie dziewczynę. Jakąś tam znajomą, znajomej. Przepiękną brunetkę z długimi, prostymi włosami, brzoskwiniową cerą i lekko zadartym noskiem. Zadarcie było na granicy piękna i samolubstwa. Chyba ten element mnie w niej aż tak bardzo zachwycił. Albo jej historia. Otóż Agnieszka, bo tak ją na potrzeby tego tekstu nazwę, opowiedziała nam o dniu, w którym postanowiła zwolnić się z pracy. Pracy, którą kochała, ale która była tak totalnie wyniszczająca psychicznie, że nie warto było za zarobione w niej pieniądze utrzymywać się na siłę w Warszawie. A więc doczekała do końca dnia i pomiędzy jednym, a drugim papierosem poszła się zwolnić. Po ciuchu zastanawiała się jak bardzo znajomi obśmieją ją za powrót do mieszkania rodziców. Innej perspektywy nie miała, ponieważ od kilku tygodni nikt nie odpowiadał na jej CV. W zasadzie w ciągu ostatnich kilku miesięcy nie układało jej się nic. Wszystko za co miała – praca, związki, tak zwane przyjaźnie – były albo kiepskie, albo jeszcze gorsze.

Następnie wyszła z budynku i pokonawszy mniej więcej kilometr na piechotę, zakryła oczy największymi czarnymi okularami jakie zdołała poprzedniego lata kupić w H&M, usiadła na ławce i zrobiła jedyną słuszną rzez – rozpłakała się.

Słońce wcale nie było ostre, a Agnieszka nie umiała ukryć łez, chociaż wydawało jej się, że nic nie widać.

Teraz mi nie uwierzycie, ale dostała chusteczkę. Właścicielem mocno wymiętolonego opakowania Apsików okazał się nie do końca urodziwy brunet. Zdecydowanie nadrabiał jednak taktem. Podał jej chusteczkę, usiadł metr obok i w spokoju zapalił swojego papierosa. Następnie siedział tak przez kolejne kilkanaście minut. Agnieszka z wdzięczności wymamrotała w końcu; „dziękuję”, wstała i poszła w inne miejsce, nadal płakać w samotności.

Dwa dni później siłą została wyciągnięta na imprezę urodzinową swojej przyjaciółki. „No jak to, do Kasi nie pójdziesz? Masz być i koniec kropka!”. Stawiła się więc na miejscu w lekko wyciągniętym swetrze, legginsach i włosach, których zazdrościłaby jej niejedna blogerka. Z zewnątrz zdawały się mówić „ta niezamierzona stylizacja kosztowała mnie dwie godziny układania fryzury przed lustrem, ale teraz wyglądam mega nonszalancko”. Prawda był taka, że Agnieszka się nie uczesała. Bo po co? Zaraz i tak wraca do domu.

Nie do końca urodziwy brunet przybył na tę samą imprezę pół godziny później. Agnieszka na początku próbowała ukrywać się na balkonie i raczej nie uświadamiać mu, że ta nieuczesana kobieta to dokładnie ta sama która, która przedwczoraj ukrywała płacz za czarnymi okularami. Nie wyszło. Brunet, pytając ją czy nie potrzebuje chusteczki, upewnił się, że nie nastąpiła żadna pomyłka. Agnieszkę trochę wyprowadziło to z równowagi, więc odburknęła: „nie, mam swoje”.

Nie myślcie sobie, że brunet dał za wygraną. Sobie tylko znanymi sztuczkami sprawił, że Agnieszka dała mu swój numer telefonu. Nawet pod koniec wieczoru (nie wyszła z tej imprezy tak jak planowała po godzinie) uznała, że nieurodziwy jest całkiem zabawny i dość opiekuńczy.

Tak z boku patrząc to trochę kicz ponad kicze.

Problem był jeden. Pod koniec miesiąca kończyła się jej umowa na wynajem mieszkania, od dwóch dni nie miała pracy, od dwóch miesięcy nikt nie odpowiedział jej żadne jej CV. W myślach już dawno była spakowana i w pociągu do rodziców.

Następnego dnia rano obudziła się wcześniej niż zwykle człowiek budzi się po imprezach. Nie cierpiała z powodu kaca, bo wczoraj ze stresu nie miała nawet ochoty na łyk alkoholu. Poszła do kuchni, zaparzyła kawę, otworzyła swoje CV. Skasowała wszystko. Napisała je od nowa, wydrukowała i wyszła z domu. Przez chwilę czuła się jak Magda M. u progu kariery. Wiatr powiewał jej we włosach, była pewna siebie i miała na nogach wygodne szpilki. Pojechała do trzech miejsc w których najbardziej chciała pracować. W pierwszym prawie ją obśmiali, w drugim chyba nawet nie zauważyli, w trzecim na siłę wcisnęła im plik dokumentów.

Była wściekła. Pod koniec imprezy brunet zaproponował jej spotkanie w najbliższy piątek. Zgodziła się, ale sama nie wiedziała po co. Jej rodzice mieszkają 360 km od Warszawy, a przecież dobrze wie, że związki od odległość nie mają sensu.

Już zbierała się do wysłała mu smsa odwołującego dobrze zapowiadającą się randkę, gdy nagle zadzwonił telefon:

„Pani Agnieszko, bardzo spodobała się nam Pani determinacja w zostawianiu nam CV, potrzebujemy takich zdecydowanych osób. Zapraszamy jutro o godz. 9.00 na rozmowę”.

Agnieszka pracę dostała. Lepiej płatną niż poprzednią, chociaż w zasadzie nie potrzebowała już tylu pieniędzy na mieszkanie, bo trzy miesiące później zdecydowali się z brunetem dzielić koszty na pół. Poza tym ludzie byli w porządku, a atmosfera przyjemniejsza niż w poprzedni miejscu.

Agnieszka kończąc opowiadać nam swoją historię stwierdziła, że pierwszy raz w życiu niczego się nie boi. Zdaje sobie sprawę z tego, że nie wszystko może trwać wiecznie, ale jeżeli jakimś cudem przytrafi jej się pech, który postanowi jej to szczęście odebrać, to ona już wie, że i tak sobie poradzi.

To nie jest historia o zdobywaniu świata, ani o zostawianiu prezydentem Stanów Zjednoczonych. Na pewno wiele z Was przeżyło gorsze chwile, nie wolno porównywać, nie można się licytować. Zakazuję debatować na ten temat co dla kogo jest końcem świata.

Każdy z nas ma swój koniec i  swoje początki. Trzeba je tylko rozpoznać i dobrze wykorzystać.