Dwie książki o francuskim stylu życia. Jedna musi być lepsza?
W zeszłym roku jakoś w okolicach wyjazdu do Paryża trafiłam na książkę „Paryski szyk” autorstwa Ines de la Fressange. Chyba nie przeczytałam jej do końca przed wylotem (bo wróciłabym z nową garderobą), ale patrząc po zdjęciach z tamtego okresu widzę, że wywarła na mnie dość duży wpływ (trzy granatowe swetry na pewno były mi niezbędne w ciągu jednego miesiąca). W tym roku sięgnęłam po nowość na polskim rynku – książkę „Lekcję Madame Chic” autorstwa blogerki (!) Jennifer L.Scott.
Obie traktują o podobnych rzeczach. Czy warto czytać jedną i drugą?
Zacznę od „Lekcji Madame Chic”. I jeżeli Wy będziecie decydować się na obydwie książki (czytanie o francuskim stylu życia jest baaaardzo przyjemne) to również pozycję Jennifer L. Scott powinniście wybrać jako pierwszą. Książka jest lekka (wagowo również). Do przeczytania w jeden, maksymalnie dwa dni. Wydaje się wręcz idealnie stworzona żeby pochłonąć ją na trasie Warszawa – Gdańsk (6-7 godzin nad morze, serio???). Autorka tej książki jest Amerykanką i myślę, że to ma kluczowe znaczenie. Zgaduje, że w swoim kraju niejedną osobą zadziwiła opublikowanymi przemyśleniami. Jeżeli jesteście typem spędzającym wolny czas w wyciągniętym, starym, dziurawym (!) dresie przed telewizorem, obowiązkowo podjadając chipsy, to Was też zaskoczy to, co jest tam napisane. Myślę, że przeciętną Europejkę jednak trochę mniej. W zasadzie nie ma tam niczego o czym byśmy nie wiedziały, tylko czasami mamy dziury w pamięci. Całość podzielona jest na dwadzieścia rozdziałów traktujących o tym jak jeść mniej, ubierać się lepiej, ciekawiej spędzać wolny czas, wykonać niewidoczny makijaż itp. Jennifer opowiada jak przez pół roku nauczyła się stylu od gospodyni francuskiego domu, w którym mieszkała. Żałuję, że nie ma zdjęć przed i po, na pewno były ciekawe.
Mi najbardziej spodobał się oczywiście rozdział o jedzeniu. Francuzi jedzą tak jak ja rozumiem jedzenie. Nie są na wiecznej diecie i nie katują się tylko i wyłącznie i produktami pochodzenia ekologicznego, ale również nie objadają się od świtu do nocy fast foodami. Bagietka nie jest zła, tarta też nie jest zła, ser również nas nie zabije. Cieszmy się życiem i jedzeniem.
Natomiast mam mieszanie odczucia w kwestii podanych przez autorkę porad dotyczących ubierania. Z jednej strony oczywiście podoba mi się zalecenie żeby mieć w szafie jak najmniej ubrań jak najlepszej jakości. Z drugiej jednak bardzo rzuciło mi się w oczy ubieranie się na pokaz. Porada w stylu „Najlepszej bluzki nie zakładaj na największe wyjścia, załóż ją dziś do dentysty, bo nigdy nie wiesz kogo możesz tam spotkać” jest dla mnie mooocno abstrakcyjna. Kto mnie zna (albo kiedyś przypadkiem spotkał) ten doskonale wie, że zwykle kiedy załatwiam coś na mieście to biegam w spodniach, swetrze i bez makijażu. Uwielbiam eleganckie ubrania i klasyczny wygląd, ale nie da się tego robić codziennie. A już w ogóle bym zwariowała gdybym miała się zastanawiać czy przypadkiem kogoś nie spotkam u dentysty, więc może lepiej ubiorę się w garsonkę. Nie da się jednak ukryć, że „Lekcje Madame Chic” spowodowały, że z mojej szafy wyleciał przedwczoraj worek zniszczonych ubrań i uzbierał się cały karton rzeczy do oddania. Tak samo działają porady Jennifer dotyczące sprzątania. Czytasz książkę i nagle zaczyna ci przeszkadzać bałagan. Przed napisaniem tej notki musiałam poukładać suche już pranie w szafie. Zwykle stałoby obok mnie jeszcze ze dwa dni, a teraz mam jakąś manię porządku i wydaje mi się, że tylko wtedy panuję nad sobą jak mam wszystko ułożone równolegle. Trochę słaba sytuacja ;)
Podsumowując – jeżeli potrzebujecie inspiracji do drobnych zmian w swoim życiu – czytajcie. Jeżeli potrzebujecie lekkiej książki do pociągu -czytajcie. Jeżeli minimalizm jest Waszym ulubionym słowem od wielu lat – możecie sobie darować.
„Paryski szyk” to również pozycja dotycząca reorganizacji swojego życia na bardziej francuskie, tyle że tutaj główną wagę autorka przełożyła do ubrań. Zaskoczyło mnie to, że po roku od pierwszej lektury…połowę zapomniałam. Pamiętam jak z wypiekami na twarzy czytałam ją za pierwszym razem marząc o tym jak zreorganizuję swoją garderobę. Szafa przedstawionej w tej książce typowej paryżanki jest w końcu moim ideałem, którego pewnie nigdy nie uda mi się osiągnąć. Obiecywałam sobie ogromne zmiany. Wyszło jak zwykle. Jeżeli mniej więcej wiecie o o Wam w modzie chodzi (prosto, prosto, prościej), ale brakuje Wam wyczucia, pewnej ręki do łączenia rzeczy i nazwijmy to wprost polotu w stylizacjach ta książka jest dla Was. Autorka w świetny sposób pokazuje jakie ubrania warto mieć w szafie, jakie dodatki mogą się przydać i na koniec jak to wszystko połączyć. Na pewno zawdzięczam jej zamianę nudnych marynarek noszonych do tej pory do sukienek na swetry z podwiniętymi rękawami. Wygląda o wiele bardziej dziewczęco i na luzie. Pokochałam dzięki niej balerinki, polubiłam trampki i cały czas próbuję kupić mokasyny. Wiem, że muszę kupić nieco inne płaskie sandały w przyszłym troku, bo te które mam w ogóle nie są w moim stylu (ale były tanie – cóż za wymówka). Poza tym ogromny plus za adresy i nazwy sklepów (również internetowych). Do końca życia będę pamiętać wizytę w Mamie, skąd przywiozłam sobie dwie bransoletki, które cały czas noszę. Jeżeli wybieracie się do Paryża to zdecydowanie musicie kupić tę książkę ze względu na obszerny rozdział dotyczący tego co warto zobaczyć, gdzie zjeść, a dokąd pójść na zakupy. I zarezerwować dodatkowy tydzień w hotelu żeby mieć na to wszystko czas.
Bardzo rozsądne są również przedstawione przez autorkę porady kosmetyczne. Niektóre zakrawają niby na banały (demakijaż, oczyszczanie, ważniejsze od szamponu jest to co jesz itp.), ale jeżeli ktoś nie siedzi w temacie to wątpię żeby zwracał na to wszystko uwagę. Ja podkradłam z tej książki i zachwalam wszędzie gdzie się da nietypowy sposób malowania rzęs…od roku dolnych najczęściej nie maluję. Faktycznie wygląda to bardzo świeżo, tusz się nigdy nie rozmazuje, makijaż zajmuje mniej czasu i jest baaaardzo w moim stylu.
Patrząc teraz na rozdziały o paryskim domu i szafie idealnej stwierdzam, że…muszę przeczytać jeszcze raz tę książkę w całości. Mnogość znajdujących się tam porad, które po prostu są praktycznie jest bardzo inspirująca. To już chyba wiecie, która książka moim zdaniem jest ciekawsza ;) „Lekcje madame Chic” to taka opowieść po przeczytaniu której można dojść do pewnych ogólnych wniosków, które trochę przeorganizują nam życie. Natomiast „Paryski szyk” to zdecydowanie poradnik, który należy czytać (a czyta się go świetnie!) krok po kroku, analizować czy zaproponowana zmiana pasuje do nas samych i jeżeli tak to śmiało wprowadzać w życie!
Tak…to ja idę szukać mokasynów. Miłego dnia :)
Pingback: BLACK DRESSES – blog lifestylowyParyski szyk w twoim domu()
Pingback: Paryski szyk w twoim domu()