Bieganie – jak zacząć i nie przestać oraz czy to naprawdę jest łatwe, miłe i przyjemne?

Sierpień 22, 2013

Pamiętacie listę dziwnych rzeczy, które zrobiliście w klasie maturalnej żeby się nie uczyć? Ja zaczęłam biegać.

Jak to się zaczęło?

Wymyśliłyśmy z Sąsiadką, że zaczniemy biegać. Był chyba marzec, pamiętam, że było zimno. Teraz na bieganie w taką pogodę ubrałabym się  w długie spodnie, koszulkę z krótkim rękawem i bluzę. Wtedy założyłam na siebie chyba ze trzy warstwy z długim rękawem…wszystkie pożyczone od Mamy albo Brata, bo sama nie miałam za dużo ciuchów sportowych, a już na pewno nie takich, które nadają się do biegania pod koniec zimy. Zgrzałam się jak mops. Spociłam się koszmarnie. Większość drogi przeszłyśmy sapiąc (całe liceum uciekania z WF). Przez następne kilka tygodni naszym głównym celem było dobiegnięcie do chochoła. Tak nazywałyśmy hydrant owinięty słomą, znajdujący się dwa skrzyżowania do domu. Do chochoła, a potem można już iść, bo zadanie zostało wykonane.

Trochę wstyd, ale trudno przyznam się. Chochoł znajduje się 10 minut biegiem od miejsca w którym zaczynałyśmy. Się nabiegałyśmy….i pomyśleć, że w podstawówce biegałam najlepiej w klasie, a na obozie integracyjnym w liceum wygrałam nawet jakiś wyścig międzyklasowy. Szybki spadek formy. Przy czym należy wspomnieć, że w gimnazjum szczerze znienawidziłam szybkie przebieranie nóżkami, bo pani od WF wysyłała mnie ciągle na jakieś zawody, a ja nie lubiłam ani pani, ani zawodów, ani w sumie biegania. Czasami po prostu biegałam najszybciej, bo jak się na coś uprę to nie ma siły…muszę to zrobić :)

Pamiętam, że tamtego lata z chochołem na fali pomysłu: „uprawnianie sportu jest takie super” zapisałyśmy się razem na pierwszą siłownie i jakoś to poszło. Na początku trochę fitnessu, potem jakiś taniec brzucha (tak, dobrze czytacie), potem cardio i jakoś to z mniejszymi bądź większymi przerwami szło przez trzy lata.

Do biegania na świeżym powietrzu wróciłam przed licencjatem. Przełomowe momenty w mojej edukacji zawsze związane są z dużą ilością sportu. Głównie była to wymówka żeby się nie uczyć, ale przynajmniej jakoś odreagowywałam egzaminacyjny stres. Pamiętam, że wtedy biegałam 20-25 minut co dwa dni i robiłam to uparcie przez kilka miesięcy. Potem połączyłam to z bardzo trudnymi interwałami na bieżni i chyba byłam w najlepszej formie w życiu.

Niestety na czwartym roku studiów robiłam równocześnie podyplomówkę i magisterkę, więc bieganie nie zajmowało w moim życiu za dużo miejsca. Piąty to wiadomo – magisterka, więc trzeba było duuuużo biegać. Ten rok to praca połączona z kolejną podyplomówką i strasznym chorowaniem, więc znowu trochę mniej czasu.

Krótko mówiąc – nie zawsze bywa pięknie, lekko, regularnie i z efektami.

Po co o tym wszystkim piszę?

Na bieganie jest zawsze za mało czasu, a raczej nigdy go nie ma. Przy aktywnym trybie życia prędzej czy później pojawia się sytuacja – iść pobiegać czy zrobić coś innego (teatr/kino/znajomi). Zawsze trzeba wybierać, kombinować, przekładać, spieszyć się itp. Chyba, że macie bardzo regularną prace i wiecie, że zawsze o 17.00 będziecie w domu. Ja tego raczej nie wiem, bo już samo blogowanie zaburza mocno rytm dnia. Często chodzę na  blogowe spotkania wieczorem. Kiedy zaczynałam pisać ten tekst to byłam na Och My Blogu o 19.00. Nie wiedziałam o której się skończy, więc musiałam przestawić bieganie na rano, czego szczerze nie znoszę.

Na pewno są ludzie dla których bieganie to najważniejsza rzecz w życiu, przychodzi im to z łatwością i biegają maratony tak często jak ja jem pizzę. Zazdroszczę im, ale bez przesady. Biegam dla siebie, dla relaksu, dla spalenia weglowodanów, dla zdrowia. W miarę regularnie, bez żadnych spektakularnych wyników. Nie planuję przebiec maratonu. Po prostu zakładam buty i biegam. Czy mi się chce, czy nie. Biegam. Bez żadnej większej filozofii.

W czym biegam?

W butach. I w dresie. Albo w krótkich spodenkach i koszulce. Pamiętam jak kiedyś rozbawił mnie artykuł w jednym z tygodników opinii, który wyliczał ile musi wydać biegacz na ubranie i akcesoria. Wychodziło na to, że bieganie jest koszmarnie drogie. I to faktycznie wiele osób powstrzymuje. Myślą sobie: „Ojej, jak nie będę miał takich butów, to moje wyniki będą słabe” „Hmmm, chyba potrzebuję coś za 500 zł co policzy ile przebiegłem kilometrów” ” Koniecznie muszę mieć nowe termo-hiper-aktywne-niepotliwe skarpetki”. Bzdura. Przez wiele lat biegałam w starych, starych, naprawdę starych butach. Wyrzuciłam te dopiero jak się rozkleiła w nich podeszwa. I delikatnie mówiąc buty były w dwóch częściach. Wybiegałam wszystkie stare dresy zanim kupiłam sobie nowe. Po pięciu  latach biegania wiem, że mogę sobie kupić droższe buty (ale nadal tego nie zrobiłam) i pulsometr (polecacie jakiś, bo na razie używam pożyczonego?), bo będę w tego korzystać. Ale nie ma najmniejszej potrzeby posiadania tych rzeczy kiedy dopiero zaczynacie przygodę z bieganiem. Jeżeli przez dłuższy czas dacie radę biegać w starym dresie i starych butach to znaczy, że będziecie biegać regularnie. I jak Wasze wygrzebane na strychu stroje sportowe się zniszczą to możecie poszukać lepszych. Ale na początku? Nie ma to żadnego sensu.

bieganie

Po 50 minutach na bieżni, ręcznik zasłania pot :D

Motywacja, siła

Ludzie biegają z różnych powodów. Żeby schudnąć, poprawić kondycję, dla relaksu, dla współzawodnictwa, z nudów, z wściekłości itp. Oczywiście, że w trakcie biegania zdarzają mi się  radosne chwile uniesienia, kiedy moje endorfiny szaleją, ja czuję, że mogę podbić cały świat i wtedy mam ochotę napisać na blogu poemat o tym jakie czerpię korzyści z biegania, jaka czuje się wolna, radosna i jak cudowne jest życie.  Realia są mniej więcej takie jak Make Life Harder ma się do make Life Easier.

Uwielbiam biegać, uwielbiam być w dobrej kondycji, uwielbiam nie mieć dodatkowych kilogramów, ale czasem mi się naprawdę nie chce. Co wtedy?

Można sobie odpuścić i nie iść. Jeżeli to miał być czwarty (rzadko się to zdarza)  albo ewentualnie trzeci trening w tygodniu to c z a s a m i to robię. Znam swój organizm i wiem, że bywam bardzo zmęczona. Jeżeli uda mi się to zmęczenie odróżnić od lenia, to nie idę. Trudno, nie jestem maszyną, nie trenuję do maratonu. Nie muszę tego robić.

Jeżeli to jest pierwszy albo drugi trening w tygodniu, a mi już się nie chce, to zawsze się zmuszam. Po bieganiu zawsze jestem zadowolona, że udało mi się ogarnąć, ale przed czasami strasznie marudzę. Tyle, że staram się już lecieć na nawyku. Wiem, że najgorszy jest moment przebrania się w strój sportowy i że jak już to zrobię, to dalej jest z górki. Ale do przebrania się zmuszam się kilka razy w miesiącu. Tak, dobrze czytacie. Zmuszam się. Osoby, które mają chęć w tym momencie zostawić komentarz w stylu: „musisz znaleźć sport dla siebie, to wtedy będziesz ćwiczyć z radością kilka razy w tygodniu” proszę o darowanie sobie tego. Przerabialiśmy to już tutaj.  Naprawdę cieszę się, że są ludzie dla których sport w życiu zawsze jest najlepszym sposobem na spędzenie czasu wolnego. Ja czasami wolałabym w tym czasie iść do teatru, iść do kina, poczytać książkę, ugotować coś, napisać notkę. Lubię biegać, ale bez przesady. Lubię też milion innych rzeczy. Dlatego śmiało mogę przyznać, że do 1/4 biegów w miesiącu się zmuszam i to dla mnie żadnej wstyd. Na dobre mi to wychodzi, nigdy tego zmuszania nie żałowałam i zawsze jestem po końcu biegu uradowana. Okay, prawie zawsze…

Jest jeszcze jeden problem…

Zwróciła mi na niego uwagę Czytelniczka i bardzo dobrze, bo w sumie mało się o tym mówi. Co zrobić jeśli w połowie biegu czujesz, że nie masz siły? Ja biegam teraz średnio 30-40 minut. Mniej więcej po 10 mam dość. Pragnę przestać. Marzę o tym. jedyne o czym myślę to żeby wracać do domu. I nigdy tego nie zrobiłam. Zazwyczaj jest to dla mnie jakiś dziwny moment kryzysowy, który trwa nie dłużej niż 4-5 minut, a następnie mogę już biec i biec i biec. Czasem tracę również siły po 30 minucie i wtedy pozwalam sobie na chwilę szybkiego marszu, zwłaszcza jeśli danego dnia jest bardzo gorąco, a ja planuję jednak wykonać 40 minutowy bieg. Czasami po prostu zaczynam biec…szybciej. I to pomaga. 99% takich kryzysów udało mi się przezwyciężyć i biec dalej. 1% to umiejętność słuchania swojego organizmu. Bywają takie dni kiedy nie warto robić nic na siłę.

Bieganie jest bardzo męczące. To nie jest łatwy sport. Przebiegnięcie ok 40 minut zawsze związane jest ze zmęczeniem. Zwłaszcza na początku możecie o radosnych biegach jak z amerykańskich filmów zapomnieć. gdyby to było ultra przyjemne to gwarantuję Wam, że tylibyśmy od biegania tak samo jak od węglowodanów zapiekanych z serem.

A całkiem poważnie to po prostu biegajcie. Reszta jakoś pójdzie ;)

 

OGŁOSZENIA:

1. Jeżeli interesuje Was tematyka biegania to możecie przeczytać również moją recenzję książki „Jedz i biegaj”

2. 7 września w Krynicy Zdrój odbędą się Mistrzostwa biegowe blogerów.  Jeżeli się zapiszecie, to połowa sumy, która zapłacicie za pakiet startowy trafi do Fundacji Gajusz, która pilnie potrzebuje pieniędzy na budowę hospicjum dla dzieci. Więcej informacji tutaj.

3. Zdjęcie główne zrobiłam w jednym z parków w Mediolanie. Włosi dużo ćwiczą, bo próbują spalić to co zjedli (skąd ja to znam). W ciągu dnia w parkach zawsze trafiam na dużo biegających osób. Tak. W parkach. W ciągu dnia. We Włoszech. Skoro oni mogą w takie upały, to m na naszej polskiej Antarktydzie również ;)