Obłędnie tanie i równie rewelacyjne. Podczas mojego pobytu w Berlinie zostałam wysłana przez Martę i Agę do drogerii DM po lakiery do paznokci, których dziewczyny nie mogą dostać w Polsce. Poleciły mi wtedy żebym zerknęła sobie na kosmetyki Balea oraz Alverde. Ponieważ miałam to szczęście, że podróżowałam samochodem to postanowiłam się długo nie zastanawiać i wybrałam sobie kilka rzeczy. Zwłaszcza, że wszystkie kosztowały grosze. Prawie dosłownie, bo ich ceny były w granicach 1-2 euro. Raj…ale podejrzany – pomyślałam i wzięłam tylko pięć rzeczy. Następnym razem obrabuję DM z całej pielęgnacji tych firm!
Będę stopniować te emocje, więc na początku Balea. Żel pod prysznic trudno recenzować, nie sposób jednak nie zwrócić uwagi na obłędne zapachy jakie oferuje ta firma.
Żel nie jest bardzo wodnisty (a to jest największy minus większości żeli pod prysznic, które potem kończą się mgnieniu oka), ładnie się pieni i nie wysusza skóry (chociaż zawsze używam balsamu, więc trudno mi to ocenić). Prawdziwym hitem jest za to balsam do ciała z olejkiem z orzechów makadamia. Spodziewałam się taniego wysuszacza, a dostałam konkretny, gęsty, szybko się wchłaniający i fajnie nawilżający balsam. Szukam w głowie polskiego odpowiednika o takim stosunku jakości do ceny i stwierdzam, że chyba nie znam. Chociaż nie testowałam nigdy balsamów Isany ani Alterry – a jedynie te przyszły mi na myśl – jeżeli któraś z Was miała okazję to niech da znać jak nawilżają. W każdym razie balsam Balea totalnie zawładnął moim ciałem!
Bardziej oszalałam przy kosmetykach naturalnych Alverde. Dosłownie – WOW. Spodziewałam się jeszcze większego dramatu niż w przypadku balsamu (zwłaszcza, że nie jestem jakąś wielką fanką produktów bez silikonów i SLS), a w zasadzie to są jedne z lepszych produktów do włosów jakich miałam okazję używać. Wybrałam serię regenerującą z awokado i to jest mistrzostwo świata. Moje włosy po użyciu tego zestawu są odświeżone, gładkie, nawilżone, ale nie ciężkie. Pięknie się układają i ładnie się rozczesują.Warto dodać, że dzieję się tak już po 3-5 minut trzymania odżywki na włosach. Jeśli dodatkowo wcześniej na noc nałożę na nie jakiś olej to efekt jest lepszy niż po profesjonalnych maskach u fryzjera – nie żartuję. Niestety przejrzałam opinię w internecie na temat tych dwóch produktów i o ile szampon się u większości osób sprawdził, to z odżywką jest pół na pół. Są dziewczyny, które są zachwycone, są też takie, które piszą, że bez szału. Wiadomo – mamy różne włosy. Dla mnie produkty Alverde są o niebo lepsze niż Isana i Alterra razem wzięte (akurat do włosów testowałam ich kosmetyki). Niestety odżywka kończy się szybciej niż szampon, ale chwila googlowania i okazuje się, że wcale nie trzeba jechać do Niemiec żeby kupić sobie te cuda.
Na koniec mała szpileczka w stronę Alverde. Nie wiem co mnie podkusiło żeby kupić ich korektor w sztyfcie. Prawdopodobnie niska cena. Wybrałam chyba najgorzej na świecie. Korektor nakłada się fatalnie, nie da się go równo rozprowadzić, źle wygląda na twarzy, kiepsko kryje i w ogóle jest jednym wielkim kosmetycznym dramatem. Żałuję, że nie zdecydowałam się na kamuflaż tej samej firmy, bo podobno jest o niebo lepszy. Cóż, cieszę się tylko, że to nie była droga pomyłka.
A Wy macie jakieś doświadczenia z tymi kosmetykami? Możecie podpowiedzieć po która serię do włosów warto sięgnąć w następnej kolejności?