Ostatnio pokazywałam Wam wersję black mojej sesji portretowej, która spotkała się z niezwykle miłym przyjęciem. Dziękujemy!
Dziś czas na wersję white i obiecane ploteczki z kulis.
Największym zaskoczeniem podczas pozowania było dla mnie to, że w końcu mnie ktoś ustawił. Większość sesji zdjęciowych w których do tej pory brałam udział polegała na tym, że wrzucano mnie na białe tło i proszono: „no to teraz pozmieniaj jakoś pozy”.
Ponieważ naturalnie czułam się zazwyczaj w nie więcej niż jednej pozie to po 30 sekundach można było sesję kończyć, bo każda kolejna próba zmiany ułożenia ciała kończyła się katastrofą. Samowolka sprawdza się tylko w przypadku sesji z profesjonalnymi modelkami. Z każdym innym to klapa, bo ludzie na widok obiektywu zaczynają zachowywać się nienaturalnie. Napinają się, nadymają, uśmiechają w dziwny sposób. Nie wiedzą jak skręcić szyję, którym profilem stanąć. Bo niby skąd mają wiedzieć? Pozowanie nie jest naturalną czynnością, a nasze wrodzone pozy (ramiona do przodu, lekki garbik) nie nadają się do zdjęć.
Tym razem było inaczej, bo Agnieszka miała dokładną wizję tego co mam robić oraz wiedziała jak pracować z ciałem. Włączyła mi moje ukochane do biegania The Kooks i po prostu cierpliwie przez trzy godziny tłumaczyła jak mam się ustawić. Wydaje się, że to długo, ale wszystko minęło tak szybko, że nawet nie zdążyłam pomyśleć o pizzy, która czekała w pokoju obok.
Zdjęcia Agnieszka Werecha: pracowania fotograficzna | blog
Make up: Pracownia Wizażu Aleksandra Aszyk
Wianki: Inna Studio
Dziękuję wszystkim za pomoc <3
Pingback: Podsumowanie miesiąca + konkurs()
Pingback: Naucz się czegoś na moich błędach()