Pierwsze pół godziny spędziłam, spacerując po Pradze i zastanawiając się, jak wziąć aparat do ręki. Nie miałam żadnego pomysłu na zdjęcia z Czech. Prawie w ogóle nie miałam też czasu, bo w trakcie tygodniowego wypadu wolne miałam tylko 1,5 dnia. Trudne sprawy blogera.
Na szczęście rzeczywistość okazała się przychylna, a Czechy bardziej fotograficzne, niż podejrzewałam. Wystarczyło tylko spojrzeć na nie trochę inaczej niż na każde inne miasto.
Zapraszam na fotonotkę, którą roboczo sobie nazwałam „Nie tylko ładne widoczki”.
Tak naprawdę nadal jestem małą dziewczynką. Chcę wszystkie! Nie biorę tylko tych żółtych kwiatków.
Pluszaki dla dorosłych.
I jeszcze coś dla starszych dorosłych. Swoją drogą: w środku był tajski masaż stóp. Coś przedziwnego, bo przez te wiecznie otwarte drzwi wszystko było widać. To chyba jakaś sieciówka w Czechach, ponieważ widziałam kilka takich miejsc.
Bańki…
…i Kubuś Puchatek. Poważnie to tu nie jest.
Okay, w końcu coś na serio. MIĘSO. Pozdrawiam Michała Góreckiego.
Kadrowanie na chodnik szło mi nieźle.
Zapowiadałam, że nie będzie widoczków, ale ten naprawdę musiałam Wam pokazać. Zapierający dech w piersiach! Najładniejszy widok w moim życiu!
A całkiem poważnie: Praga z góry jest przepiękna.
Kto mnie obserwuje na Insta Stories, ten widział, jak przez ponad dwie godziny siedziałam w wejściu do jakiejś kamiennicy, ponieważ miałam na sobie espadryle i koszulkę na ramiączka oraz – oczywiście – żadnego parasola. Kilka razy próbowałam wyjść, ale wtedy zaczynało padać od nowa. Przepraszam, nie padać – to była gigantyczna ulewa z opcją zapętlania. Za każdym razem, kiedy się kończyła, zaczynała się znów.
Mistrzowie reklamy. Byłam w tej wegańskiej knajpce, ale dlatego, że wcześniej przeczytałam o niej w przewodniku. Dziwne i bardzo zdrowe jedzenie. Na szczęście mają też piwo.
Łabędzie w Pradze są bardziej oswojone niż te mazurskie. Nie warczą i naprawdę można im robić zdjęcia z odległości pół metra.
Szyk, klasa, elegancja.
Ciąg dalszy stylowego życia. To placyk przed Franz Kafka Museum – bardzo polecam to muzeum, jest niezwykle klimatyczne. Miałam też okazję odwiedzić Gallery of Art Prague, gdzie można obejrzeć trzy naprawdę obszerne wystawy prac: Muchy, Dalego oraz Warhola. Inspirujące miejsce, w którym można zobaczyć, jak bardzo sztuka może się od siebie różnić.
Love, love, love.
Legendarna ściana Johna Lennona, która była źródłem irytacji dla reżimu komunistycznego. Dziś to symbol miłości i pokoju.
Pyszna kukurydza i paskudny sos czosnkowy, który zniszczył pieczone ziemniaki. Skandal!
Najbardziej popularny środek transportu w Czechach.
Telcz, czyli XIII-wieczne miasto w Czechach, wpisane na Listę światowego dziedzictwa kulturalnego i przyrodniczego UNESCO. Piękne, małe, spójne (Instagram byłby dumny) kolorystycznie kamienice i fatalne jedzenie dookoła. Koniecznie musicie to zobaczyć, ale nie zatrzymujcie się tam na obiad.
Ostatni punkt wycieczki, czyli Ostrawa. Przyjemne miejsce do zobaczenia w jeden dzień. Albo nawet w pół.
I na koniec informacja, która zmieni Wasze życie. W Czechach piwo bywa tańsze od wody. Chociaż ja generalnie piwa nie lubię, to mam zasadę, że staram się próbować tego, co miejscowe. I słusznie, bo okazało się, że piwo w Czechach jest lżejsze i delikatniejsze, co bardzo mi odpowiadało. Na zdjęciu widzicie home made radlera z Si Restaurant w Ostrawie. Kosztowało mnie jakieś 5 zł za 0,5 litra. I było pyszne. Jedzenie w tej restauracji zresztą też. Idealna końcówka wyjazdu!