To jest jeden z moich bardziej udanych zakupów zeszłorocznych wakacji.
Czerwona sukienka – jedyna jaką udało mi się znaleźć w ciągu roku. Po zakupie tej sukienki (Asos) obiecałam sobie poszerzyć swoją garderobę o kolor czerwony. Jednak od kiedy przestrzegam zasad z listy „Jak nie zgłupieć na zakupach”, kupowanie nowych ubrań nie jest takie proste. Na szczęście. Na razie dorobiłam się jedynie koralowej sukienki, z której trzeba koniecznie usunąć falbanki przy ramionach (mam szersze ramiona niż biodra) oraz bardziej jesiennej, bordowej (obydwie z H&M). Czystego, krwistego pomidora w wersji codziennej nadal brak. Ta, którą oglądacie na zdjęciach ze względu na luuuźny, opadający dekolt nadaje się raczej tylko na wieczorne imprezy albo do zdjęć przy zachodzie słońca. W ciągu dnia nie odważyłabym się jej założyć.
Ostatnio zastanawiając się w którym sklepie mogłabym poszukać dziennego odpowiednika tej sukienki, przeskanowałam w głowie całą mapę Złotych Tarasów i uświadomiłam sobie, że już od roku nie kupiłam nic w Zarze. Przez ostatnie dwa albo nawet trzy lata kupowałam tam tylko dodatki, ale po tym jak na środku skrzyżowania w Paryżu rozwaliła mi się torba od nich, a w środku zimy rozpruła czapka, to darowałam sobie kompletnie zakupy w całym Intidexie (wyjątek – blogerska kosmetyczka – MUSIAŁAM JĄ MIEĆ, ale ona będzie do wyglądania, nie do używania). I przyznam szczerze, że od kiedy nie prześladuje mnie już myśl: „a może przecenili jakąś fajną sukienkę w Zarze, pójdę, sprawdzę, zobaczę i wyjdę z pięcioma innymi rzeczami” to jakoś tak w mojej szafie się poluźniło. Mam taki zwyczaj, że co pół roku przeglądam wszystkie rzeczy jakie się w niej znajdują i dziele je na te do oddania/sprzedania, do wyrzucenia i do chodzenia. Zrobiłam to w lipcu. W mojej szafie nie ma ani jednego ubrania z Zary i spółki. Zachowały się tylko jedne sandałki, które i tak były reanimowane przez szewca. Większość ubrań po prostu nie przetrwała prania. I po raz kolejny stwierdzam, że to wina jakości materiałów, bo mam naprawdę dużo rzeczy, które kupiłam 5-6 lat temu (miłość do luźnych sukienek daje mi to, że nawet jak przytyję to nadal się w nie mieszczę) i ich stan jest świetny.
Wracając do ostatniej dyskusji na Facebooku Zara vs H&M. W tym roku sprała mi się jakaś koszulka z H&M za 20 zł z wyprzedaży. Faktycznie wygląda jak szmata z Zary. Popsuła mi się również torba, ale wymienili mi ja od ręki i z powodzeniem noszę ją dalej, przetrwała naprawdę wiele w Niemczech i we Włoszech. Cała reszta żyje po kilka lat. Dyskusje pomiędzy zwolennikami jednej i drugiej marki będą zawsze. Prawie tak jak pomiędzy fanami Canona i Nikona ;) I dobrze, niech sobie będą, przynajmniej rozmawiamy o jakości.
Rozmowy o markach i materiałach zawsze są dobre, bo przypominają mi, że tak bardzo bym chciała zawracać uwagę na nie tylko na cenę, ale również na jakość. I to nie na jakość rozumianą jako: „to mi się nie rozwaliło przez pięć lat” (bo sukienka z plastiku na pewno by się nie popsuła przez 15 lat), ale również na to, z czego jest wykonane dane ubranie. Tutaj niestety zawsze pojawia się problem na literkę „p”, który nazywa się poliester i przypomniał mi się przy okazji zdjęć z Niemiec. Otóż, przymierzałam w Galieries Lafayette kilka sukienek. Niby pożądnych firm. Żadna nie była tania. Każda była przepiękna. Wszystkie były z poliestru. Bądź tu mądry i kup elegancką, tanią, dobrze wykonaną, nie podkreślającą fałdek i z odpowiedniego materiału sukienkę. Mission impossible. #analistycznaszafiarka
A skoro już wkroczyliśmy na niemieckie tematy to zostawiam Was ze zdjęciami z przepięknej plaży na Rugii. To taki mini foto wstęp do dłuższego postu na temat tej przepięknej wysypy.
Pingback: Jak oszukują nas producenci ubrań()