Wydawać by się mogło, że tak doskonały pomysł jak mała czarna sukienka zdobył popularność bardzo dawno temu. Nic bardziej mylnego – mój ulubiony typ sukienki ma raczej krótką historię. Ale za to emocjonującą!
To jest czwarta i ostatnia część historii sukienki w pigułce. Poprzednie możecie przeczytać tutaj:
→ Historia sukienki w pigułce, część I
→ Historia sukienki w pigułce, część II
→ Historia sukienki w pigułce, część III (wiek XX)
Początek
W historii mody dokładne daty nie pojawiają się często. Autorzy opracowań piszą zazwyczaj, że coś się upowszechniło „na początku XVIII wieku”, „u schyłku średniowiecza” itd. Z małą czarną jest inaczej – znamy dokładną datę jej narodzin: 1 października 1926 roku. Właśnie wtedy madame Coco Chanel, czterdziestoletnia już gwiazda haute couture, zaprezentowała w magazynie „Vogue” swój życiowy projekt: prostą sukienkę w czarnym kolorze. Trochę żałuję, że to nie byłam ja, no ale trudno…
Chanel
Czarna sukienka miała być wykonana z jedwabnej krepy i sięgać odrobinę poniżej kolan. Rękaw był długi i opięty. Dekolt – bardzo niewielki, w tak zwaną łódeczkę. Sylwetka dzieliła się dokładnie na pół, talię zaznaczono delikatnie na linii bioder. Niewielki naddatek materiału miał pozwolić sukience grać podczas chodzenia. Różne warianty tego projektu można było wkrótce zobaczyć na modelkach, a także na samej Chanel.
Nowa sukienka wzbudzała różne emocje. Większość czytelniczek „Vogue” wzruszyło tylko ramionami. Elsa Schiaparelli, projektantka zainspirowana surrealizmem, określiła tę sukienkę jako dobrą dla wdowy. Rzeczywiście wyglądała surowo, choć oczywiście Chanel zalecała uzupełniać ją perłami. Trudno lepiej uwypuklić lśniącą biel niż za pomocą czarnej krepy.
Na dłuższą metę pomysł Chanel okazał się bardziej uniwersalny niż pełne fantazji kreacje Schiaparelli. Chodziło przecież o to, żeby w tej samej sukience można się było pokazać w biurze, na popołudniowym koktajlu i podczas wieczornego wyjścia. Brzmi znajomo, prawda? Taka sama myśl przyświeca mi podczas tworzenia sukienek do sklepu internetowego. Nie od dzisiaj kobietom zdarza się stanąć rano przed drzwiami garderoby i załamać ręce – w co się ubrać, by pogodzić wszystkie okazje nadchodzącego dnia? Chanel na szczęście miała na to prostą odpowiedź.
Jak już ma się idealną bazę, to można zacząć trochę szaleć, więc projektantka z czasem rozwijała swój pomysł, proponując fasony bez rękawów, z otwartą górą – i z przodu, i na plecach. Zmieniała się też sylwetka, głównie po to, by podkreślić talię. Ale idea pozostała ta sama – sukienka ma być wygodna i elegancka, bez żadnego efekciarstwa. Dzięki temu, zmieniając tylko dodatki, można ją wykorzystać na różne okazje.
Prehistoria
No dobrze, ale czy naprawdę to Chanel wymyśliła czarną sukienkę? Oczywiście, że nie.
Czarne suknie noszono od dawna, ale te długie i nieraz strasznie skomplikowane kreacje rzadko zasługiwały na miano „małych”. Innowacja wprowadzona przez Chanel wynika z jej głębokiego przekonania, że mniej znaczy więcej. Innym projektantom zdarzało się już wcześniej proponować czarne sukienki, nieco podobne do tej ze słynnego szkicu. Ale to Chanel uczyniła z małej czarnej swój produkt flagowy i rozpropagowała go na całym świecie.
Poza tym Chanel i ubierane przez nią celebrytki, jak Jacqueline Kennedy, doprowadziły do zmiany sposobu postrzegania czerni. W wielu krajach Europy przez długi czas uważano, że ten kolor jest ściśle przypisany do żałoby. Wprawdzie na początku XX wieku już powszechnie noszono czerń wieczorami, ale potraktowanie tej antybarwy jako bazy dla stylizacji na całą dobę to nowość, której niektórzy nadal nie akceptują. Ale o tym opowiem na końcu. Na razie zobaczmy, jak zmieniała się mała czarna.
Słynne sukienki
W latach 30., po epoce chłopczyc, kobiety chciały podkreślać swoje wdzięki i szaleć. Minimalizm charakterystyczny dla Chanel starano się wzbogacić i udramatyzować. Łączono ze sobą sprzeczności – wyraziste koronki i gładkie szyfony, matowy materiał z błyszczącymi dżetami – podobne trendy widać zresztą i dziś.
Wkrótce nastała moda na femme fatale. Wysoka i perfekcyjnie piękna Rita Hayworth w takiej właśnie roli wystąpiła w filmie Gilda (1946). W długiej sukni z atłasu, zaprojektowanej przez Jeana Louisa, wyglądała obłędnie. Całkowicie gołe ramiona i plecy, mocno podkreślony biust, rozcięcie aż do połowy uda… Wystarczy, by zaśpiewała jeden wers piosenki, a męska publiczność traci już rozum.
Rita Hayworth
No dobrze, ale czy tę powłóczystą (zakrywającą stopy!) suknię można nazwać „małą”? Myślę, że tak, bo konstrukcja nie jest zbyt rozbudowana, a u góry prawie wszystko mamy odkryte. Podobne stanowisko zajmują znawcy mody, wymieniając tę kreację na swoich listach najciekawszych przykładów LBD (little black dress).
Ogółem charakterystyczne dla lat 40. były błyszcząca czerń i efektowne rozcięcia. Niektóre sukienki miały też zaostrzone ramiona, jak w męskiej marynarce.
Wkrótce jednak w świecie mody pojawił się Christian Dior, którego kolekcje z końca lat 40. i początku 50. wprowadziły modę na rozkloszowany dół i raczej skromną górę. Kobieta miała odtąd być dziewczęca. W latach 50. zapanowała moda na subtelną elegancję (po raz kolejny pytam, czemu się wtedy nie urodziłam?). Strój miał być na drugim planie, popularność zdobyły tkaniny białe i czarne. Świetnie wyglądały w czarno-białej prasie i filmach.
Christian Dior 1957 r.
Szerokie klosze po paru latach się trochę znudziły (choć moda nie pędziła wtedy tak jak dziś). Kobiety chcące wyglądać pięknie i profesjonalnie polubiły sukienki ołówkowe, z ostrożnym dekoltem. W podobnym stylu była słynna kreacja Huberta de Givenchy, w której jego przyjaciółka Audrey Hepburn wystąpiła w filmie Śniadanie u Tiffany’ego (1961). Rzecz zachwycająco prosta, z półokrągłym dekoltem i… wyeksponowanymi łopatkami, choć plecy pozostawały w zasadzie zakryte. Jeden ciekawy pomysł i wystarczy. Do tego imponująca biżuteria i długie rękawiczki. Ani za mało, ani za wiele.
Audrey Hepburn
W kontrze do Hepburn znajdowała się oczywiście Monroe. Wszyscy pamiętają jej sukienkę w kolorze kości słoniowej (pisałam o niej poprzednio LINK), ale przecież Marylin nosiła też podobną… szczelnie pokrytą czarnymi cekinami. Nie trzeba dodawać, jakie pożądanie wzbudzała. Zresztą kształty Monroe nawet ubrane w fasony à la Hepburn wyglądały odrobinę nieprzyzwoicie.
Marilyn Monroe
W miarę upływu lat 60. coraz większe znaczenie zyskiwał żywy kolor. Mała czarna była w odwrocie, ale oczywiście nie zanikła, zwłaszcza kobiety eleganckie trwały przy klasyce. Dobrym przykładem jest wspomniana już Jacqueline Kennedy, która nosiła czarną sukienkę również za dnia (i to nie tylko w okresie żałoby po mężu), stając się właściwie ambasadorką pomysłu Chanel – jedna sukienka na wiele różnych okazji. Podobnie postępowała księżna Monaco Grace Kelly.
Grace Kelly
Tymczasem LBD wyraźnie wyszła z mody. Czerń w latach 70. była kolorem kontrkultury, dopiero z końcem dekady na dobre wróciła do głównego nurtu. Stało się to między innymi za sprawą Debbie Harry z zespołu Blondie. Znana ze skandalicznego wizerunku wokalistka występowała w różnych sukienkach – czasem bardzo stonowanych i długich, czasem horrendalnie krótkich, uzupełnianych kozakami za kolano. Najbardziej oryginalna była chyba ta z teledysku do One Way or Another (1979), z bezkompromisowymi wycięciami na bokach.
Początek lat 80. to już wielka popularność małej czarnej, i to na wszystkich polach. Magazyny prezentujące tak zwaną modę wysoką, gwiazdy telewizji, zwykłe kobiety – wszyscy przekonali się do LBD. Charakterystyczny dla epoki bywał straszny kicz, ale czerń wciąż służyła do tworzenia wysmakowanych stylizacji. Dobrą ilustracją jest teledysk Roberta Palmera do Addicted to Love (1985). Pięć pań towarzyszących artyście ma na sobie symbol epoki – elastyczne minisukienki z domieszką spandeksu. Wysoko zabudowane, stanowią odpowiednią oprawę dla długich nóg i czerwonych ust.
To właśnie tego typu LBD była najbardziej na czasie w latach 90. – kobiety naprawdę eleganckie wróciły do minimalistycznych fasonów. Patrz: Monica Bellucci, Kate Moss, Sophie Marceau… Oczywiście wciąż widywało się kokardki, falbanki i koronki na studniówkach i weselach. Kto by nie chciał być małą księżniczką?
A skoro przy książętach jesteśmy – miliony zakochały się w Lady Dianie, marząc, że same zatańczą z Johnem Travoltą na wielkim balu. Naśladowano jej czarne suknie wieczorowe, nie wiedząc do końca, jak je nosić. To, co przystoi koronowanym głowom, rzadko sprawdza się na zwykłej imprezie.
Lady Diana
Zresztą księżna Walii wybierała fasony kontrowersyjne nawet jak na jej pozycję. Odważne dekolty (np. w serduszko) wyglądały trochę pretensjonalnie, a czarne sukienki nad kolano, noszone przed zachodem słońca, nie były do końca zgodne z zasadami etykiety. A skoro już przy tym jesteśmy…
Etykieta
Nie musimy się stosować do sztywnych reguł, ale warto je znać. Można oczywiście przekonywać, że nie ma racji ten, kto uważa czerń za kolor wyłącznie żałobny lub wieczorowy – przecież od wieków Hiszpanki, Włoszki czy Greczynki noszą ciemne barwy, pasujące do ich włosów i oczu. Poza tym w krajach protestanckich wielką popularność zdobyły czarne suknie ozdobione jedynie wystawną krezą (pisałam o tym w II części historii sukienki). Mamy niejeden precedens, więc co nas obchodzą przesądy?
Otóż czerń, choć dziś trochę spowszedniała, mimo wszystko ma ogromną moc. Tkaniny tej barwy są przeważnie odbierane jako odświętne (zwłaszcza gdy materiał jest dobrej jakości i ma intensywny kolor). Wiele osób uważa, że mała czarna pasuje na randkę, a nie do biura. Bizneswoman może to albo zlekceważyć, albo wybrać sukienkę szarą, granatową, zieloną… wszystkie opcje dostępne są w moim sklepie!
Mała czarna z włoskiej wełny – do kupienia w sklepie internetowym Monika Kamińska
Nawet jeśli do pracy wolisz np. niebieską sukienkę, to mała czarna pozostaje absolutną królową, jeśli chodzi o wieczór. Ja noszę ją nawet w upalne, letnie wieczory. Zestawiam ją wtedy z sandałkami zapinanymi dookoła kostki i z delikatną złotą biżuterią. Jest dla mnie świetną alternatywną dla zwiewnych sukienek w kwiaty, na które nie zawsze mam ochotę. Czarna sukienka świetnie wygląda w sztucznym świetle, dobrze wychodzi na zdjęciach z fleszem, pasuje do różnego rodzaju biżuterii i dodatków. A żeby nadać jej bardziej biznesowego charakteru, wystarczy narzucić szary żakiecik.
Napiszcie, jak wygląda Wasza ulubiona mała czarna. Chciałabym się też dowiedzieć, która ze słynnych kreacji podoba się Wam najbardziej!
Pingback: Mała czarna - Poradnia Dyplomatyczna()