Wstyyyd. O, jaki wstyd.
Jak tam wakacje? Opalacie się? Imprezujecie? Zwiedzacie? Jecie? Pijecie? Randkujecie? Wyjeżdżacie? Kąpiecie się? Leczycie kaca?
Jest tyle rzeczy do zjedzenia zrobienia w wakacje. Ostatnią z nich jest siłownia. Chociaż ja bardzo dobrze znoszę upały to nie mogę się zebrać w sobie i wyjść na siłownię, kiedy termometr pokazuje 30 stopni w cieniu. Żeby wyjść na rolki muszę sprawnie wybrać taką godzinę o której nie spocę się w kasku na głowie i nie zrobi się jeszcze ciemno. Z bieganiem czekam o do 21, bo wcześniej się gotuję. Ciągle jakieś wymówki.
Przechodząc do tej wstydliwej sprawy…w lipcu wykonałam 8 treningów (ponad dwa tygodnie nie było mnie w ogóle w Warszawie). O ile treningami można nazwać wyjście na rolki (2 razy). Reszta to cardio połączone z jakąś minimalną (wstyd!) ilością ćwiczeń siłowych. Niby jak dodam do tego kilometry, które zrobiłam podczas spacerowania po Niemczech i Włoszech to nie jest tak źle, ale jakoś nigdy nie byłam zwolenniczką teorii, że nawet najdłuższy spacer może zastąpić mi regularny trening. Jest to fajne urozmaicenie, ale mam nadzieję, że od września wszystko wróci do normy. W sierpniu jadę jeszcze do Trójmiasta, więc wątpię żebym tam ćwiczyła coś poz sprawdzaniem nowych miejsc z jedzeniem.
Obiecałam Wam za to jakiś czas temu test siłowni w Warszawie i już mogę napisać jakie są moje pierwsze wrażenia z czerwca i lipca.
Calypso Fitness Club, Warszawa Focus
Byłam tam dwa razy i latem więcej nie wrócę. Pamiętam, że kilka lat temu w tym samym miejscu mieściła się jedna z siłowni sieci Gymnasion. Chodziłyśmy tam wtedy z Sąsiadką i żadna nie wspomina tego rewelacyjnie. Wydaje mi się, że od tamtej pory niewiele się zmieniło. Klub ma salę do fitnessu grupowego (nigdy na takie zajęcia nie chodzę, więc nie wiem jak one wyglądają) i normalną siłownię koedukacyjną. Sala z normalną siłownią jest duża oraz znajduje się w niej naprawdę sporo sprzętów. Dlaczego mi się nie podobało? Klub ma bardzo niewygodne szatnie, mnóstwo ściśniętych szafeczek i dwie miniaturowe ławeczki. Kiepsko się tam przebiera i ogarnia rzeczy w wielkiej torbie. Przeżyłabym to, gdyby nie fakt, że w sali treningowej jest upiornie wysoka temperatura. Zeszłam w bieżni po 10 minutach i resztkami sił skończyłam trening cardio na rowerku stacjonarnym z oparciem na plecy. Za drugim razem maszerowałam zamiast biec. Byłam cała mokra, czułam, że nie dałam z siebie wszystkiego i w efekcie wyszłam z treningu wściekła, że zmarnowałam czas. Tam się po prostu nie da trenować na maksa. Kolejnym minusem jest brak odpowiednio wydzielonego miejsca na trening z obciążeniem własnego ciała. Musiałam się wciskać z matką gdzieś pomiędzy hantle a piłki żeby zrobić kilka brzuszków. Poza tym można się czepiać jakiś dziwnych rzeczy i pudełek rozstawionych na korytarzach i upchniętych po kątach, ale przy tak kiepskiej klimatyzacji to nie robi na mnie wrażenia. Z plusów mogę wymienić miła obsługę, dobrze utrzymaną czystość, saunę w szatni damskiej (mega wygodna sprawa!) i możliwość wypożyczenia ręcznika bez zostawiania dokumentu w zastaw (pozdrawiam Pure). Całość oceniam na 2+/5. Moi znajomi mówią, że jest to najgorsza ze wszystkich siłowni sieci Calypso, podobno inne są lepsze. Sprawdzę w sierpniu.
Elite Zone
Kiedy dostałam do Elite Zone zaproszenie na trening personalny z trenerem Łukaszem Bortem szłam jak na plażę. Byłam już po kilku treningach personalnych, więc wiedziałam jak to wygląda. W formie tez byłam niezłej, bo miało to miejsce jeszcze przed wyjazdami. Całość zaczęła się od wywiadu podczas którego Łukasz dokładnie wypytał mnie moje przyzwyczajenia żywieniowe i dotychczasowe treningi. Następnie udaliśmy się na wojnę, nie na plaże.Ponieważ byłam strasznie poirytowana faktem, że ćwiczę najpierw godzinę siłowo, a potem jeszcze 40 minut aeroby i zajmuje mi to za dużo czasu trener zaproponował mi 2 w 1 czyli łączony trening aerobowy i siłowy. Godzina bez żadnych przerw (no, może 15 sekund pomiędzy ćwiczeniami). Wykonywałam trzy serie ćwiczeń siłowych (głównie z obciążeniem własnego ciała) a w przerwach robiłam 30 sekundowe ćwiczenia cardio. Brzmi banalnie, ale po godzinie byłam tak samo zmęczona jak po moich dotychczasowych prawie dwugodzinny treningach. Rewelacyjny trening, ale obawiam się, że nie do powtórzenia bez trenera. Jak znam siebie, to w połowie bym się poddała i poszła zrobić coś lżejszego. Po treningu Łukasz e-maile przesłał mi wskazówki dotyczące ćwiczeń i jadłospisu. Terazi wiem, że powinnam skupić się teraz głownie na treningu siłowym ponieważ moja waga jest niska, ale poziom tkanki tłuszczowej nieco wyższy. Muszę zwłaszcza popracować na górną częścią ciała, co będzie trudne, bo wole biegać. Jeżeli chodzi o dietę, to muszę przestać zajadać się w ogromnej ilości moimi ulubionymi bananami (są dozwolone raczej po treningu) i zamienić je na coś o niższym indeksie glikemicznym. Będę cierpieć. Oczywiście powinnam ograniczyć pizzę i makaron. To się nie uda ;)
Elite Zon to kameralna, elegancka (piękne szatnie) siłownia nastawiona głównie na treningi personalne oraz treningi w wykorzystaniem ciężaru swojego ciała. Nie ma tam tradycyjnych bieżni, orbitreków i rowerków, więc jeżeli nie wiecie jak się zabrać za ćwiczenia to raczej sobie tam samo nie poradzicie. Natomiast wszystkim mocno zaawansowanym i tym szukającym trenera personalnego jak najbardziej ją polecam.
Fitness Park Warszawianka
Na Warszawiankę chodziłam w czerwcu i lipcu głównie na basen, bo pływa się tam świetnie i nawet w weekend na torach jest mało ludzi. W przeciwieństwie do strefy basenów rekreacyjnych, które są oblegane przez dzikie tłumy ludzi. Wejście do jacuzzi tam to żadna przyjemność. Przyjemniej jest już w strefie z saunami, chociaż o tam nie każdy przestrzega ciszy. Do Fitness Park Warszawianka szłam bez większego przekonania, miałam jakiś kiepski dzień i nie chciało mi się pływać (bo mokro, bo woda, bo zimno). Poszłam więc wykonać kilka ćwiczeń siłowych i następnie na krótkie cardio. Poza jedyną niedogodnością jaką jest szatnia damska znajdująca się z innej części budynku niż siłownia (przejście jest w środku) to klub mnie bardzo pozytywnie zaskoczył. Jest duży, klimatyzacja działa, sprzętów jest mnóstwo, ludzi jest mało, obsługa jest miła. Byłam tam tylko raz i to na szybko, więc jakiś dłuższych wniosków z siebie nie mogę wydobyć, ale na pewno jest to lepsze rozwiązanie do Calypso Focus i polecam je Waszej uwadze.
A dziś jeszcze tylko wypiję dużo lemoniady, skończy się upał i może zbiorę się w sobie żeby poćwiczyć. Zamierzam zmierzyć tętno jakie mam podczas biegu, bo coś mi się wydaje, że biegam raczej na wytrzymałość niż na spalenie jedzenia. A Wy jak sobie radzicie ze sportem w taki upał? Ćwiczycie coś?
http://instagram.com/blackdressesblog
ps. Zdjęcie główne mówi samo za siebie…muszę ćwiczyć, bo inaczej zostanę wielkim pomidorowym plackiem zapiekanym z serem ;) A tak się własnie czuję w te wakacje.